piątek, 29 grudnia 2023

Opowieść zimowa

 
Nikt tu nie zamierza nakręcać budzika
(w zimie to czynność pozbawiona sensu).
Pająki śpią.
Wszyscy myślą tylko o guzikach:
przyczynie gry i jawy. Między nimi przęsło,

nakreślone tu jeszcze za przyczyną babki
nieznanej nikomu z żywych – to familia wschodnia –
stanowi swoje prawa. (Gdy sięgniesz do szafki,
namacasz płomyk roślin najdziwniejszych odmian
spiętych ze swym cieniem ideą agrafki).

Śpimy więc. Magiczne strzepnięcie poduszki
ze śniedzi czasu zwyczajnie nazywanej kurzem.
Dom opuszczamy z wolna. Nad drewnianym łóżkiem
portret dziadka z wąsem wzniesionym ku górze
jak drogowskaz. Herbatę wypijamy duszkiem,

parząc wargi i język, który dzisiaj milczy
(w zimie tylko milczenie miewa rację bytu).
Nakryty stół
wabiący karafką; i tak tajemniczy,
że nie wstaje od niego dziś nikt oprócz świtu. 







czwartek, 14 grudnia 2023

Korczyny

 
Gdzie było pusto, wyrosły korczyny.
Rozchyla je teraz ręka ciemniejącego wiatru.
Wejdź, ogrzej się przy ich ciałach
leżących w powietrzu. Krok stąd do rzeki, idź
w postuku srebra, w głębi malachitu.
Korczyny przyjmą jeszcze jednego ciebie. A gdybyś
zechciał, zostań w nich na dłużej,
otul się korą, śnij w przepływie wody.
Będą ci domem,
pogodną przepowiednią.
I tym, co chciałeś, by się wydarzyło. 







wtorek, 28 listopada 2023

O, królu Koryntu!

 
Skute lodem miasto. Tylko kry
sterczą i rysują gładką powierzchnię ułudy;
po co nam to było? O, królu Koryntu, bezbronny
na tej płaszczyźnie, gdzie twój głaz
toczy się lekko, lecz bez celu
nawet tak okrutnego jak twój dawny; co robić,
gdy tutaj wyrzuciło nas morze. Część zimy
należy do nas, część to miasto umarłych.
Wyobraźnia wyprzęga się z sań i jesteśmy
skazani na własne nogi. Stopy podobnie jak ręka
zapamiętują dotyk: tę pisownię najważniejszych ze słów,
do których zawsze dociera się
o milimetry za późno, by cieszyć się pełnią.
Szczupleją dłonie; łyżwiarze tam w dole
zakreślają elipsy. Minuty milczą, cienie
mijają się. I nie ma już ostrej bieli, która
przekreślała nasze książkowe trzydzieści
sześć i sześć; co pozostało więc? Muzyka
rzeki o spierzchniętych ustach, gdy udziela
odpowiedzi przybyszom, gdy milczy wobec
miejscowych. W domu, gdzie rozlewa się
świetlista nafta, ktoś upuszcza widelczyk; ciebie
również przeraża ten dźwięk, królu
Koryntu? Otulamy się bardziej i bardziej,
i idziemy, gdzie trzeba, czyli
tam gdzie poniosą oczy, zastępujące
zmarznięte nogi. Tam, gdzie
poniosą oczy, również jest zima. 







wtorek, 14 listopada 2023

*** (Co się ostoi…)

 
Co się ostoi? Budynek poczty
niebieski, pod którym bez wątpienia
swój wiodą szczury żywot nocny
i swoje leże moszczą cienie;
a zaraz potem ta ulica
spalona słońcem lipca w popiół,
który użyźnia i zachwyca
do bieli nienawykłe oko.
Zieleń nieśmiała drzew skurzonych
skacze przez parkan. A tuż dalej
bierze – nieśmiałych nas – na stronę
dwudziestowieczność błogosławieństw.
Tyle tu tego! Co zostanie
z bogactw i lęków tamtej pory...
Od potu mokre schnie ubranie,
noc sądzi wiersz nieprzedawniony. 







czwartek, 26 października 2023

Wypisy z pewnej książki dla dzieci wraz z komentarzem


I

„Skok ze spadochronem… Wspaniale przeżycie” –
powiada książka dla dzieci i jeden nauczyciel,
który w czerwonych beretach służył w zeszłym wieku.
„Skok ze spadochronem tak wiele mówi o człowieku”.

I książka, i nauczyciel mogą w sumie mieć rację:
w końcu wszyscy z godnością znosimy grawitację,
lecz znieść jej się skutecznie nikomu nie dało,
jeśli gregoriańskiego nie liczyć chorału.

Przypisani do ziemi w kolumnach pielgrzymich
stąpamy, raniąc stopy oraz duszę przy nich.
Pył dróg bliższy nam, jak się zdaje, od wielkich przestrzeni
powietrza w górze i to na razie raczej się nie zmieni.

„Skok ze spadochronem!”. Wykrzyknik w warkocie silnika
samolotu niby igła w czaszkę dość boleśnie wnika,
co jednakże jest zgodne z wydźwiękiem prawideł –
bólem jest każdy poród: świata, prawdy, skrzydeł.


II

„Wiatr… I łódka płynie z dużą prędkością”. Przystań
cierpliwie czeka. Przyszłość ze swej natury jest mglista,
co tłumaczy, być może, do zabawy skorość
opalonych ud, ramion, brzuchów. Drży w wietrze winorośl,

będąc teraz i tu, nie kiedyś i nigdzie.
Wiatr… I łódka wskroś ciemnych wód zatoki idzie.
Niecierpliwi się słońce, przelewając w żądne
ciepła kamienie złoto, a leżące stągwie

ulic piją zachłannie, wylewając nadmiar
na plac pożółkły, bazar, puste koszary; tu armia
mrówek strzeże w grobowcach zastygłych cesarzy:
władców bratnich prowincji Popytu/Podaży.

Owce płyną w swą podróż pierwszą i ostatnią,
dmąc w żagle. Na rzeźni czerwony sztandar ktoś dziś zatknął.
W burt drewno woda bije. Przystań śpi nad ranem.
„Wiatr… Cień łódki się rozbija na skałach pod wulkanem”.


III

„Gdzie jest dostawca pizzy?”. Skoro już ktoś pyta,
zapewne warto się trudzić z szukaniem. Na przykład
weźmy samych siebie – jakże często przecież
pytaliśmy o swoje miejsce w tym czy tamtym świecie.

Czyj to głos w parkowej altanie? Kontraltu
gładki sen… Na ulicy rozściełacz asfaltu
nie traci czasu. Cuchnie czarna breja.
Popołudnie rozbłyski na szybach nakleja.

W piekarni puste półki. Wszystko wyprzedano.
Cieknie krew ulicy z ulicznego kranu.
„Gdzie jest dostawca pizzy? Znajdź i zaznacz postać”.
Z sobą zrób to samo, gdy chcesz sobą zostać.

Ale czym się zaznaczysz, jeśli nie neonu
soczystą jasnością? Nawet aktem zgonu
lub urodzin nie olśnisz – upiór bladolicy.
Policja świeci w oczy. „Znasz dostawcę pizzy?”.


IV

„Ta ryba jest za mała, by trafić na talerz”.
Wędka znów zarzucona, bez błystki tym razem.
Wiosła dla dorosłych dłoni są zbyt małe,
ale coś nam jednak znów wypływać każe

na ten zarosły staw, gdzie woda mniej gęsta niż noce
listopada oprósza gwiazd punkty zawieją,
a one w tym są podobne do nas, że w swej drodze
wciąż jednocześnie są i już nie istnieją.







środa, 18 października 2023

Elementarz

 
Mrok. Światło. Obie te formy
naraz. Ziemski żywot
w wynajętym pokoju. Skromny
dług i przyczynek. Miłość

otwiera okno i wtenczas
świta. Jeśli więc nadzieja
przychodzi, to długo pamięta,
czego i jak nam udziela.

Wytchnienie, gdy ogród
zamyka się w sferze
ciepła i na powrót
jest rajem. Na przedzie,

nim słońce wzeszło, księżyc.
Jego chłód w obrocie
nie zmienia się. Więc strzeżmy
tego, co jasne, ciepłe.

Wszystkiego żywota
łaskawość dotyka
ran, słabizn, istoty
łez na białych policzkach.

Jesień. Tafla wody
cięta przez łódź ostrą.
Wzrok się zapala. Wtedy
odmyka się widnokrąg

spopielony na nice.
Traw szarość parzy palce.
Zapalona gromnica.
Stojący blask nad chmur tańcem.  







czwartek, 28 września 2023

W splocie

 
Po walce – trudnej! – z przybojem spłowiałej
trawy, co wymaga dozy bezwzględności
popartej ostrzem, wibracją, mgłą benzyny, całej
tej otoczki, stanąłem rozprostować kości:

niebo zniżało się, aż samoloty
stały się dokuczliwe w swym pędzie na inny
kontynent, więc – zniżało się, a zaraz po tym
odbierało wysmukłość drzewom. Rdzawe rynny

i słupy spłaszczały się do formy strawniejszej
dla oczu, lecz mniej dostojnej; jednocześnie
wyzbyte trójwymiaru. Zaś co do spraw mniejszej
wagi, dalekich – horyzont bez skreśleń

gór przydawał smutku: czysta kartka, gdzie tytuł
ma swoje puste miejsce i drży nieistniejący
pierwszy wers… Gdzie armia głodnych sukcesu partykuł
czeka na szaniec najważniejszego zdania. W końcu

wiele ma swój początek, stąd może
lęk przed tym nieznanym, co płaszczyznę stawia
w pionie, formując w ten sposób ów sworzeń
obrotowej sceny, gdzie drżą w splocie kosiarka i trawa. 







piątek, 15 września 2023

Powinność


Zaczęło padać i odłożyliśmy wszystko
na odległe później.
Jezioro wezbrało, a może
było to tylko złudzenie
karmione nagłym
ściemnieniem granatu. Pies bernardyn
przekrzywił łeb, patrząc
na nas, przybyłych, złowił
uchem daleki dźwięk
zza postrzępionej góry, coś jakby
chrzęst gąsienic na kruchym
asfalcie dnia lub wysypywanie
dymiącego żwiru. Potem znowu
wszystko rozmyło się w ogromniejącym
deszczu i przestało istnieć
bez sprzeciwu. W pobliskiej
kawiarni szczękały zanurzane
w odstanej wodzie miedziane tygielki
i czuliśmy, że w naszym czekaniu
jest jakaś odwieczna powinność,
która każe śledzić
nagłość upadku i cierpliwość wznoszenia,
długie bezbarwne dłuta
wbijające w glinną skorupę swe miękkie ostrza,
powołujące do życia
krwawnik, rdest, aksamitkę,
wyciorowatą bażynę,
tam, nieco dalej, przy ścieżce
upiętej od niechcenia
do góry.  







środa, 13 września 2023

Ogrody


Ogrody ukryte za wysoką suchością traw;
motyle mające za ojczyznę tę bryłę powietrza 
w której akurat są – 
od końca do końca skrzydeł; 
gęste od mięsa ryby 
w ciało wody wszczepione 
wprawnym okiem łowcy.

Jakie imiona
nadawać lusterkom
niegasnącego ognia
odbijającym przez chwilę
widzialne i niewidzialne?

Kroczę wśród was, ogrody,
nie myśląc o śladach 
stóp odznaczonych w pyle. 
Biała droga przesuwa się cicho 
jak złodziej jabłek; ostrożnie 
przenosi owoce 
w dół ku mostom, 
ku ich coraz twardszej 
połyskliwej wilgoci. 







środa, 9 sierpnia 2023

Północna część miasta…

 
Północna część miasta
ujęta w nieco przechylonym
prostokącie okna; niewiele
jest nam dane, lecz człowiek
skłonny jest do hiperbol. Świt wzrasta
wraz z kosmodromem
czerwonych punktów
kominów, które znowu
dziś nie odlecą, przyszyte
zmrożoną nicią do ziemi
i jutro swój na nowo
zaczną wysmukły trud,
a jeśli co się zmieni,
to przykładane co dnia
w odwiecznym zadziwieniu
nadal nieprzystające
do rzeczy słowo – znak. 







środa, 26 lipca 2023

Wieczór w R.


W hotelu opuszczonym nawet przez niedawne cienie wierne głosom,  
tak mocno podbitym siwizną i zapiekłym szczęściem lub obłokiem żalu, 
że ktoś jeszcze musi wyłączyć przybrany drzewną oklejką gramofon
i unieść ramię jak swoje nad czarną zatoką pomału,  

by odpiąć to od czasu. Czerń wiruje wraz z ziemią, tyle że bardziej widomie,
pozwalając pojąć swe miejsce człowiekowi, który weń się wplątał.
Palce odbijają się na bieżni dla mrówek nieznanego bliżej faraona,
którego grobowca wierzchołek z cukru odcina świetlista przekątna,

tworząc wyspę na stole z namacalnych promieni.
Nic tak cennego jak światło w mroku porze nad wyraz smutnej 
w oczekiwaniu przemiany. I być może coś się w niej przemieni,
bo nie sposób tu istnieć jak dawniej. I taki jest plus tej

sytuacji, że zewsząd tutaj ku tobie się zbiegły
twarze, których owale, a czasem i kanciaste szczęki,
wyrażają wszystko – może prócz dzisiejszości. Dwa długie szeregi
na wybiegu mód przeszłych – obieg wymuszony i zamknięty.

Postmodernistyczny w każdym wysmukłym calu kelner
obsługuje cię dość wytwornie, rzekłbyś nawet: z gracją,
gdy tymczasem afisz informuje o spektaklu niedzielnym.
(Mile widziane datki i zachwyt zakończony owacją).

Ręce same składają się do oklasków. W sumie
nikomu nie przeszkadza, że dźwięk wyprzedza zdarzenie; zatem 
jeśli istniałaby jakaś ogólna teoria przesunięć,
mógłbyś – ty, kot, negliż wieczoru – być na jej temat żywym referatem.

W krzyżówce brak tylko kilku haseł. Ilustrowany tygodnik 
wpadł widać już komuś w ręce, więc splendor nagrody blednie.
Sam złożony z dopisków, byłbyś raczej o wiele bardziej skłonny
przychylić się do sugestii: skreślić niepotrzebne.

Cicho jeszcze gra radio, na którym godzina jak kurs nieznanej waluty
zmienia się w upartym marszu w stronę jakiegoś Kanaanu,
szukając swym szyderczym zwyczajem zrozumienia u tych,
którym przyszło żałować, że czas nie przystanął. 






 








poniedziałek, 17 lipca 2023

Wygnanie

 
Wciąż w cieniu miecza,
który wypalał
w trawach proste wzdłużone kształty
jak rozsypane wskazówki kompasów,
wciąż po omacku,
wciąż dotykając swoich oczu,
szli, kolanami sprawdzając wilgoć ziemi,
przesuwając palcami
wzdłuż wychudłych rąk,
zgięci pod ciężarem
nieba, które tamtego dnia
spadło na wzgórza
ich pleców,
na płaskowyż
zawstydzonego oczekiwania.







środa, 21 czerwca 2023

Młócka

 

Tuż za gruzami,
tam, gdzie wejście do ziemianki
i niepotrzebne żelaziwo,
i jeszcze jedna brama
w rozchylającej się zieleni.

Zdziczałe czereśnie
rzucają niespokojny cień.
przestępują z nogi na nogę, 
przywiązane 
do młockarni
jak do podnóża góry.

Pas transmisyjny
przesuwa dzień chybotliwie
wzdłuż granicy
ciepłego ciemna.

Tyle wiemy.
A czego nie wiemy,
dopisuje się samo.

Powoli zmierzcha, gdy
siadają bez koszul
przy niepotrzebnym żelaziwie,
gdzie wejście do ziemianki,
sami pokryci
skroploną rdzą.

Pokruszone słońce
wciąż jeszcze świeci
przez płótno worków.

Czego nie wiemy,
dopisuje się samo. 







wtorek, 13 czerwca 2023

Po biegu

 
Podłączone do dworca szyn kroplówki tu tłoczą
przemycany kapitał długich nóg i roboczą
siłę z budów lub raczej umęczone ścięgna.
Popołudnie po biegu z wieczorem się sprzęga.
Szkło stłuczone zachrzęści i nieco wyprzedzi
bieg zdarzeń, jakby cynk dziś ktoś dał na zapowiedzi.
Rtęć trąci tu tropikiem, nim się w czerni rozrzedzi.

Mur zanika pod bluszczem, topi się szept kelnera,
gdy radzi iść deptakiem. Z tyłu się błoto zbiera.
Mówią: czego nie widzisz, to cię mniej uwiera.
Chodnika zimne płyty dają się deptać stopom
z dobrą miną do gry w rytm Un bacio è troppo poco.
Sny wzlatują nad miasto, lecz nigdy zbyt wysoko.

Zanurzony w zieleni czas zaprzeszły gra w durnia
z pewną siebie młodością. Drzewa śpią na koturnach.
Trwa partia głupich szachów, choć szach z laufrem się turla.
Trawi plastik mdłe wino, wiatr przysiada na ławkach,
by przesłonić karawan starczy pełna karafka.
Zawsze jest już po sprawie, gdy się mówi o sprawkach.

Pustką i pyłochłonem pachnie białe gimnazjum.
Tuż za rogiem bogata prezentacja zakazów
wzmagać może apetyt, by wcisnąć pedał gazu.
Lecz nie tutaj. Straganów szkielety trzech straszą,
zakryte brezentami niby rdzawym gwaszem.
Jeśli coś ciałem wstrząśnie, to co najwyżej kaszel.

W przydworcowych ogródkach dymią dojrzałe piwa.
I znów: zsuniesz się z krzesła, a piana zakrywa
ulicę, brak perspektywy. Pociąg wciąż spóźniony.
Biel dłoni oplatają czerwone neony
wygięte jak tancerki na zachlapanych stołach.
Wzrok już przywykł do tego, co widać dokoła.
Już nie trzeba niewolić, kiedy nikt nie woła. 







Cienie łyżwiarzy

 
Styczeń w czerwieni,
jakby cierpliwa jabłoń słońca
szykowała się do oddania
dojrzałych, krągłych owoców. Coś
drga, przesuwa się, cierpnie
i trzeba zaciskać powieki,
by całość nie rozpadła się
na setki światów.
Grzbiety ryb
błyszczą w ciemnych fałdach jeziora,
pod cieniami łyżwiarzy.
Ostrza łyżew
piszą swoje mimowolne świadectwa
i czerwień przelewa się
ze szklistego dzbana
w studnię
głęboką jak świt,
kiedy wszystkie decyzje
zostały już tak naprawdę podjęte. 







czwartek, 1 czerwca 2023

Spisane kredą


Nadirowi


Wiosna w zapachu perfum, co przewierca nozdrza.
Tyle tu kwitnień! I drzewo pyli jasnością słoneczną.
Kochać, wspominać, żyć, a jeszcze można
przecież mieć zawsze w zapasie nadzieję na wieczność.

Więc nie jest najgorzej. Liść otula podmuch, który właśnie
zagubił się wśród zrudziałych niskich domów. W zawiłych
zaułkach spisane twardą kredą miłość, nienawiść, przyjaźnie
dłużej trwają od ludzi, co ponoć je przeżyli.

Lśnią auta. Deszcz omył karoserię. Osty
podnoszą wzrok. Wygrał, kto na myjni zaoszczędził myto.
Dźwięk skrzypiec ciemnieje. Perfum zapach ostry
jak w sercu dla samego siebie cierpka litość.







 

środa, 31 maja 2023

Palce

 
Palce grabieją, co jest przyczyną paniki (lub grozy),
nieczułej na zamiejscowe znieczulenia. Sygnał boreliozy,
a może tylko przykład ciążenia zwykłego ku ziemskim
sprawunkom. Kto wie… Postawiwszy na romantyzm w ruletce,
co jak wiadomo od dawna – pomysłem jest kiepskim,
a tak zwany ogół w swej masie ruch ten waży lekce,
cierpimy. Czerń nocy jak zwykle nieco wyszlachetnia
profil widziany w lustrze, choć ginie straż przednia.

Dostatek mroku jak tama fale wzruszeń spiętrza,
które z wolna wnikają w kulistych lamp wnętrza,
pozwalając nazywać się niby psy lub koty
tytułami arii. Na kontynencie odległym
wiatr przetacza ziarno piasku – pusty dotyk,
który nie strzeże niczego, a przeciwnie – rzekłbym,
niweczy życia chęć tej czy tamtej rośliny o nazwie
nieprzetłumaczalnej – i nikt nie ma mu za złe.

O stanie zdrowia świata donoszą serwisy
bazujące od zawsze na tej samej kliszy.
Księżyc spłaszcza równinę – jeszcze bardziej ziemia
posłuszna jest dotknięciu. Bluszcz jak sznur pątników
nim skręci ku świątyni, idzie wzdłuż strumienia
i dopiero w ciemnych łodygach nurtu znika.
Świat otula się mrokiem niby czarną zawieją,
słowo w ustach marnieje i palce drętwieją.

Opuchlizna zejdzie, być może, grabienie ustanie
i będzie można spleść dłonie w modlitwie. Pytanie
o czas jak zwykle nie na miejscu – nie pogodzi
tych dwóch współrzędnych człowiek. Zakreślony
jest pewnie los: w nim głód, a w tym głodzie
sytość zakrzepłych tam co najmniej kilku niewiadomych.
Tylko kot w jednym z żywotów jak w dłoniach miejsce znajdzie
w tym lub innym stuleciu na jasnej werandzie. 







poniedziałek, 22 maja 2023

Kronika


Szara zieleń tłumi westchnienie i nic się nie dzieje właściwie
takiego, co mogłoby być powodem uniesień czy zdziwień,
z gatunku każących ściągać brwi i udawać zaległą
niewinność. Z uporem deszcz pada, może w zastępstwie śniegu,
i ktoś przy bramie śledzi jego bieg i rychłe niknięcie w kałuży,
kryjąc głębokie wejrzenie w cembrowinie połysków. Naturze
ludzkiej właściwy jest trud, by z wiotkiej, nieświadomej materii
wywodzić drzewo wiadomości. Kolejny chesterfield
wypalony w połowie; coś jak rzut monetą:
zawsze będziesz stratny o orła lub reszkę. Dostrzegą,
że światło płonęło, osłaniane dłońmi?
To, co można, pamiętaj. Co się da – zapomnij.

Dom skrzypi, śpiąc, albowiem przytłacza go ciężar
tych niespodzianych wizyt; jego cień napręża
zależność między nami a kroniką w pyle:
czarno-białym zapisem tylu barwnych pomyłek,
na które bywaliśmy dość beztrosko ślepi.
Ziemię wiatr wstrzymuje w ciemnym szkle zakrzepły.

W otwartych drzwiach staję i sam nie wiem teraz,
co – dom oto czy przestwór – we mnie się otwiera.
Zieleń tłumi westchnienie i chyba nic więcej
się nie dzieje. Deszcz pada, zapewne w zastępstwie
śniegu lub cesarstwa: ślad znika co prędzej
po upadku. I koniec z początkiem się zwiera. 






czwartek, 11 maja 2023

Zabawki

 
W tamtym pokoju, gdzie do dziś jeszcze czerwień
dywanu parzy na stopach dziecka delikatną skórę,
trzeba mieć zawsze tych kilka godzin w rezerwie,
by wyprowadzić natarcie, poprawiając kaburę,

choć pas z dermy się zgubił. Colt także. Trzeba będzie strzelać
z patyka, a tak dobrze na masie perłowej
leżał palec. Wiadomo, gubić się to przejaw
dorosłości. Cudzy, nigdy nasz, los jest jak przypowieść.

Gdyśmy przy tym: na półkach w broszurze wydane
przypadki Tecumseha obok Ammonitów
losu – dziwne zrządzenie ręki. Pod kolekcją szklanek
leżą wyniki badań z recytatywem „nie wykryto”.

(W barku, który otworzysz, jeśli klucz przekręcisz
w odwrotną stronę, słowacki rum i jemna, również syfon
pozbawiony nabojów, bezbronny i senny,
na podobieństwo pamięci samotnie wysycha).

Lato ciemnieje. W kalendarzu ruskie
miesiące, za ścianą gra „Moskwa z melodią
i piosenką”. Cień cebul kołuje nad wózkiem
bez resorów i wwierca się w skaj jak płacz niemowląt.

Jest tu i czarny kredens – dyliżans z Zachodu,
z którego ze śliwkami skrzynki nie zabrano
przez nieuwagę lub z innego zupełnie powodu
zostawiono do podziału kowbojom i Indianom.

Rośnie wycięta lipa, brzęczą pszczoły całkiem
nieświadome swojego nieistnienia. Potem
przejeżdża na wstecznym auto lub dwa. I cisza. Czarne strzałki
jaskółek zwiastują minioną w zeszłym wieku słotę.

A po kwadransie jesień; półmrok się zakrada
w każdą szparę w podłodze albo właśnie stamtąd
dobywa się ta mgła zawiązująca nam oczy, gdy rusza defilada
kariatyd tracących głowę pod kolejową rampą. 







poniedziałek, 8 maja 2023

Poeci, bywa (Z przygód H. F.)

 
Poeci, bywa, wybierają źle,
oddając palce pod brzydkie pierścienie,
ochoczo śmieją się, gdy w czas żałoby
kondukty suną po stromych ulicach.
Albo do dworu biegną zalęknieni,
że ktoś ich ubiegł, ktoś wziął ich nagrodę;
różne są, różne, wybory poetów!
Nocami cierpią, żałując swych czynów,
klną dzienne światło, woląc przy księżycu
pisać czułostki lub uciekać w pustkę.
Niektórzy mówią, że to ich wrażliwość
każe zaludniać im bagienne kraje,
gdzie mgła i wyziew trujący dla ciała
koślawi kształty ich wytwornych liter.
Inni – i także nie sposób odmówić
im pewnych racji – twierdzą, że przyczyną
takich wyborów jest głód nieustanny,
który do biegu zmusza, gotowości,
by spełniać takie czy inne życzenie.
Pragnąć i sycić – oto co wypełnia
salon, sypialnię, kąpielowy pokój.
Poeci, bywa, błądzą wśród wzgórz ciemnych,
nie swoje szaty biorą i idee,
żywot swój wieczny obnoszą po targach,
na palcach licząc dni, gdy gwiazda spłonie.
Lecz jak świat dźwignąć na mięśniach zwiotczałych,
nie wiedzą oni. Ani wiedzieć nie chcą.  







Z przygód H. F. (ciąg dalszy)

Prom czy łódź motorowa,
pychówka czy kanoe…
Nieważne, czym płyną słowa
ze snu do snu.

Nawet niech będzie tratwa.
Czort tam. W czym tkwi różnica?
Podróż wszelako potrwa,
więc przyda się śliwowica.

I szklanki. Albo nie.
Do ust przyłożysz gwint.
Ciemne francuskie tytonie,
księżyc we mgle i absynt.

Trunek pachnie metalem,
jakby w nim płukać pocisk.
Od wojny coraz dalej,
lecz coraz bliżej nocy.

I nie uciekniesz od niej,
chociaż wiosłujesz co sił.
W tych następstw monotonii
smutek się skrył.

Odpalaj silnik, Huck!
Zakołysało mocno…
Ruszymy znowu wspak
na przekór nocom.

Lecz kogo za patrona
wybrać chciałbyś w tym dziele?
Tasuj w talii imiona.
Przymruż oko i strzelaj.

Tyle kart do wyboru.
Wszyscy pomarli.
Od gazu, kuli, moru.
Zanuć pieśń skargi.

Być może ta prawdziwie
jest pieśń człowiecza.
Słowo nie odpoczywa,
drążąc stulecia.

Ten, tamta. Razem
w kole historii.
Na brzegach nocne straże
niosą pochodnie.

Ogień skacze po półkach,
dym wchodzi w krew.
W opuszczonych zaułkach
słychać twój śpiew.

Zburzonej Bastylii rośnie
złowrogi kieł.
I patrzą nań miłośnie
trupy z wnutriennych dieł.

I patrzy nań zazdrośnie
ten typ wbity we frak.
Bramy otwiera na oścież
funt, dolar, euro, frank.

Spogląda spod kaszkietu
ponury szkieł
z uniwersytetu:
égalité!

Kastetem jest gotowy
z tytułem cham
na odlew bić przez głowę:
Écrasez l'infâme!

W klasztorze bal i kawa,
w kościele meblowy sklep.
Wprost z wnętrz strzelistych zabawa
dudni przez step.

Katedrę trawi ogień
wśród wrzawy braw.
Pchają fanty za rogiem
doktorzy praw.

Dziób wody toń haracze,
krew jest zielona.
Daj spokój, Huck. Ty płaczesz?
Tak jest w tych stronach.

Tu każdy chodzi w bliznach
albo z bandażem.
Wódka się już przegryzła
przez świat do marzeń.

Płyńmy jak z Herodotem,
wziętym na szpicę…
Mruczy silnik toyoty
w zgiełku przywidzeń.

Płyniemy rzeką wielką,
mój cicerone.
Historia jest hochsztaplerką
w złotej koronie. 







czwartek, 4 maja 2023

Piosenka o księżycu (Autobus do Wiednia)

 
Na brzegu nocy, w lampach auta,
skrapla się pieśń o Argonautach.

Mówiono, żeście tacy sami:
oni, na Argo, i ty, w scanii.

Grzeje się silnik. Ktoś tam sprząta
parking w trylinki sześciokątach.

Miga prostokąt w barze z przodu –
prognoza: zimno. Wiatr od wschodu.

Księżyc lśni w tłustym oceanie.
Świat trwa niezmienny w swej przemianie.

Łka autokaru szyba przednia.
Życie jest drogą. Stąd do Wiednia.

Ostatnich życzeń wiązka w darze:
papierosowy dym przy barze –

chciałeś znów czegoś, co nie przetrwa.
Czekasz, wpatrzony w wielki ekran.

Tyran spogląda znad dziennika.
Księżyc jak sztylet szkło przenika.

W białych od słońca skał annałach
echo się wspiera na wystrzałach.

Ten dźwięk wraz z krwią ci tętni w skroniach.
Oto historia nieskończona.

Księżyc się nurza w chmur topieli.
Za późno nie chcą ci, co chcieli.

Popiołów rośnie gruba warstwa.
Zbutwiałe wewnątrz śpią mocarstwa.

Rodzima chyli się austeria.
W dań karcie szampan i mizeria.

Księżyc dobija światłem do dna.
Rzecz ostateczna. Niezawodna.

Giełda się sypie. Hossy nie ma.
Dolar umocnił się do jena.

Świat trwa niezmiennie w swej przemianie.
Falują myśli na ekranie.

Szepczą stolice rym kamieni.
Każda historią snów się mieni.

Parkingu pełznie ciemna plama.
Pociechy szukać chcesz w stu gramach.

Dwanaście wymknie się przed świtem,
w księżyca blasku drżąc odbitym.

Reszta – nadbagaż – po opłacie
ostatnie zbierze gratulacje.

Usłyszysz płacz nad sobą samym.
(Księżyc lśni w tańcu odbijanym).

I osiemdziesiąt osiem gramów
zniknie. Więc dobrze się zastanów.

Ktoś przygotuje zgrabną mówkę.
Tak będzie. Sięgasz po piersiówkę.

Kierowca sprawdza świateł siłę.
Zapala. Gasi. Jestem. Byłem.

Na szarym mchu telewizora
rośnie opowieść o upiorach.

Najmniejszym jest cierpieniem ołów.
Gorszym – nagroda: kęs od stołu.

Księżyc w ocean już się stoczył.
Dobrze. Nie bije światłem w oczy.

Zasypia tyran. Śpią maklerzy.
Śpi w fal eksplozji pas wybrzeży.

Rusza autokar. Kraków – Vienna.
Dolar umacnia się do jena.


2011 







środa, 26 kwietnia 2023

Kwitną magnolie

 
Magnolie kwitną na ulicy w dół
idącej w sposób łagodny i miły.
Białą kobiety pościel wywiesiły;
w łódkach ramion rozwartych żeglują przez bruk.

Za blokiem nasyp, a na nim prowadzą
tory na obce, bez imion południe.
Wagony z węglem jak wyspy bezludne
w wersji z dowozem – archipelag sadzy.

Magnolie kwitną. Niebo ponacinał
przed laty pociągów stuk. Ich cień na płatkach
wyczerpał limit szarości do ostatka.
Choć przeczy temu w wygasłych oknach pajęczyna. 







wtorek, 18 kwietnia 2023

Obchód

 
Gdy ona została w domu, by czuwać, on
poszedł na obchód
z wielką latarnią
przed sobą, zdawałoby się
nie do udźwignięcia. Przeciągnął
jasny łańcuch
przez sczerniałe pastwisko
i dalej, na obrzeża
bagien nad rzeką. Cały
czas stała w oknie,
dzielona na części
przez jesionowe kwatery
z płatami szyb. I kiedy
wracał, ubłocony i mokry,
dostrzegł ją na przekór
nocy i chyba
uśmiechnął się, strząsając
z siebie wilgotny mrok.
Zgasił latarnię, zanim
zaczęło dnieć, wszedł do domu.
I powiał wiatr, i świat
osunął się
w to, co nowe, jasne
i tak bezpieczne,
że można było
otworzyć okna
na powrót. 








środa, 12 kwietnia 2023

Ciągle padało

 
Tu, na tym lotnisku,
które nie było przecież
prawdziwym lotniskiem, a tylko
pustą przestrzenią
pokrytą rdzą zdeptanych,
wyschłych turzyc, przyprawiającą
o zawrót głowy lub tylko
uczucie opuszczenia,
staliśmy w deszczu,
wierząc w kolejny samolot –
jedni w ten,
który miał przylecieć,
drudzy w ten, któremu, byliśmy
pewni, rychtowano
w zrujnowanej szopie
mgławiące paliwo, ciągle
padało, terkotały
podłączone kroplówki. To przez ten
cholerny deszcz, powiedział
ktoś z nas, drżących z zimna,
chudych chłopaków, przez ten
deszcz odwołano nam
wszystkie loty
od dziś
do zawsze. 







poniedziałek, 3 kwietnia 2023

Podręcznik fizyki

 
Ruch występuje
wszędzie, głosił podręcznik
fizyki, noszony
w płóciennej torbie
do szkoły nazwanej
imieniem komunisty.

Wiele lat później
jeden z przyjaciół
powiedział: spróbuj
podnieść rękę najwolniej
jak potrafisz.

Podnosiłem rękę
na wysokość oczu.
Widziałem drżenie,
czułem, jak oplątują ją
nitki powietrza,
ich zawikłana historia.
A sama ręka
podnosiła kopuły drzew,
farę, z kłębów dymu
ratowała fabryczną dzielnicę.

Wymazywała brudną czerwień cegieł
z niewinnej pamięci lipca,
a komunistę
z oficjalnych dokumentów szkoły
i świadectw.

Wszystko się zmieniało,
ruch występował wszędzie. 











środa, 29 marca 2023

U zbiegu

 
Świtało lato i ulice
wylegiwały się
w dwóch lub trzech
należących do nas miastach:
w identyczny sposób,
tak samo rozleniwione, syte.

W sąsiedztwie
dziewczyna czytająca list
przy otwartym oknie

przerwała lekturę
i włączyła
kasetę Dezertera.

Świtało lato, płyty tektoniczne
u naszych stóp
nachodziły na siebie
jak spłaszczone przez czas
wraki okrętów.

Kurz wzbił się
i pokrył nasze linie papilarne.

Niewiele, przyznaję, z tego pojmowaliśmy.

Za mało było powagi,
za mało kimon
z prawdziwego jedwabiu.

Ostatecznie
sklepy z poezją używaną
nigdy przecież nie były
tak naprawdę całodobowe. 







środa, 22 marca 2023

Prognozy pogody

 
Wkrótce spadnie śnieg, zapowiadają.
Przykryje dachy, języki
zieleni, uczynki złe i dobre.

Nareszcie usną
wyspy połączone z lądem.

Będzie jak na początku świata,
jak przed poznaniem.

Woda pogodzona z ziemią,
ogień z popiołem.

Nie pragniemy, być może,
niczego więcej poza śniegiem.

Czekamy, zaciskając palce,
zmagając się z wielkim Wtedy.
Nasze życie blaknie,
prognozy się nie sprawdzają. 







czwartek, 2 marca 2023

Kołyska

 
„Zrobili ze mnie zbrodniarza. Prawda jednak wkrótce zwycięży. Nad światem zapanuje idea Chrystusowa, Polska niepodległość – a człowiek pohańbioną godność ludzką – odzyska”

płk Łukasz Ciepliński


Woda przetacza żwir po dnie
ciemnieje rzeka tam gdzie powój
ląd stały czarnym sznurem tnie
na wyspy mogił

wsącza się w brzegi cicha krew
umacnia skały świt buduje
z drzazg za paznokciem twardość drzew
wzrasta jak strumień

rozgarną dłonie ciężki piach
nie znajdą nic i przejdzie obłok
i słona jasność stanie w drzwiach
zamilkłych domostw

ciał mapy znikły w pasmach blizn
zgniły w ran wielu grzęzawiskach
i kuli świst i pejcza świst
splotły kołyskę

gdy wody toczą mokry żar
w kamienny wąwóz tłoczą lawę
każda z niepogrzebanych skarg
woła o prawdę. 








czwartek, 16 lutego 2023

Wyprawa

 
Nie mając, naprawdę nie mając nic
poza okrągłym słońcem
i literą na żaglach oznaczającą czekanie,
przedzierali się przez słony tunel wiatru,
przez niepewne widoki wybrzeży.

Mówili: pielęgnuj w sobie dostojeństwo masztów,
wypatruj gwiazdy, co rysuje niebo.

Płynęły nawy i mijały wieki.
Wersety żagli wysychały w słońcu.
Imiona dzieci płowiały w kronikach
i echa niosły pogłos jednej burzy.

Nie dopłynęli
lub nic o tym nie wiem.
Ale przetrwały: słońce i litera.
I jeszcze napis w ich dziwnym narzeczu
wyryty gwiazdą
na zamarzłym niebie. 







piątek, 10 lutego 2023

Kamienica

 
Duża, wśród oleistych kałuż, na cztery dawne piętra
wyciągnięta w górę, jakby z ciemnej cegły
szafa słojami pionowo pocięta;
niżej, tuż za nią: „Bułki, zakwas, chleby.
Produkcja własna”. W czerwca tle bliźnięta

pchają przed sobą wzdłużony cień szczypiec,
który przykrawa rzekę jak nogawkę spodni,
wciąż zbyt dla oka i łydki obszerną. Pies, gotów, by przybiec
do nóg pana i oddać patyk (ten puchar przechodni
Mistrzostw Posłuszeństwa), szczeka na odbicie w parterowej
                                                                                      [szybie

kół autobusu, a one – w podzięce –
nim znikną za załomem kamienicy, kręcą
tę karuzelę losu złożoną naprędce
z przypadków pozornie błahych. Żelazną poręczą
jak szosą w kamienną bramę zjeżdża słońce – więcej

nie ujrzysz tego, choć wrócisz tu pewnie,
pomstując na drożyznę, nie szczędząc ironii.
Pies znów – ten sam, lecz inny – przez trawę przebiegnie
i słońce inne inne nasączy zasłony
gęstą jodyną zmierzchu. Zaledwie

część tego możesz wziąć ze sobą. Nikłe
nadzieje na powrót zdarzeń. Chociaż milczysz,
rad jesteś z obrotu spraw. Z niecierpliwym szczygłem
ćwiczysz lot, gdy znika w cieniu kamienicy
jak stóg siana, co zniknął ukłuty przez igłę.  







czwartek, 9 lutego 2023

Wzniesione, opuszczone

 
Nie wiem, co mógłbym dodać,
co napisać, żeby
nic nie zostało ujęte
albo zostało ujęte
należycie.

Tyle lat starań, a ciągle
ta sama niepewność
pod pługiem wchodzącym
w ziemię, pod palcami
wyszarpującymi przestrzeni kartki
czarne promienie liter.

Zasiane, nie zebrane.
Wzniesione i opuszczone.

Dmuchamy na ciężkie fale
oceanu, który nie wygasa
w gniewie. Granatowe płomienie
zamieszkują w naszym oddechu.

Tyle lat starań. Jeszcze
broni się pamięć,
ostatnia z wież miasta,
cienka, chwiejna wskazówka
naszego słonecznego zegara. 







czwartek, 2 lutego 2023

Latem

 
Deszcz rozmienił asfalt na solidną garść
nierównych greckich monet, toczących się prosto
z wykopalisk; nic, tylko schylić się i skraść
choćby jedną z nich i wreszcie wyjść na prostą,
niemającą na szczęście żadnych zbieżnych z niczym,
co zna archeologia łajdactw. Kto policzy

liście kropel, w które noc uchodzi w parze
z mokrym chłodem, kładąc wosk na pył zieleni
z troską, jakby składała wykwintne bagaże
przed podróżą w hallu hotelu. Niezmienny
trwał przepływ sił i barw, lecz strażnicze
wieżyczki oczu widzą często jedynie ulice

główne w wielkich obozach miast, pełnych świateł
i nauk misjonarzy podejrzanych sekt
technologii, marzących o wiecznej schizmie. Latem
kontur jest wyraźniejszy niż wtedy, gdyś strzegł
wiosennych kluczy ptaków. I rzecz doprawdy nie w tym,
by liczyć, lecz zachować w dłoni ślad tamtej monety. 








czwartek, 26 stycznia 2023

Podróż zimowa

 
Będziesz jechał skrajem
zimy, sam – i nie napotkasz nikogo.
Dlatego słowa
będą do ciebie wracać: te same,
niedotknięte. Będziesz
jechał przez śnieg, przez dolinę
bieli. Czasem w ciszy
niemal idealnej i dlatego
tak ciężkiej. Złożone dłonie drzew
będą przecinać obłoki. A ty
będziesz zadawał pytania,
przykładając ucho
do zmrożonej ziemi. Poczujesz
falowanie, trudną pracę
wyschłej gliny, pokładów
pamięci. Ale to wszystko,
co będzie ci dane.
Być może dotrzesz tam,
gdzie planowałeś, być
może zanurzysz dłonie
w szarym nurcie zaznaczonej
na twej mapie rzeki.
Ale nie po to w istocie
podjąłeś tę podróż. Pragnąłeś
pytań bez odpowiedzi, wiedziałeś
o swoich słowach
rozpraszanych przez zimne
powietrze. Oddychasz z ulgą,
czując, jak krew
roznosi twoje sylaby
po całym ciele. Jak wzrastają
jednocześnie świt i zmierzch,
jak gałęzie zimy
chwytają w sieć
twoje najszczęśliwsze gwiazdy.
Jak skrzypią na śniegu
twoje policzone kroki. 







wtorek, 17 stycznia 2023

We wnętrzach domów

 
Niechętnie, na przekór
sobie, po skrzypiących deskach
albo po stopniach drewnianych schodów,
które przejęły od ciszy
barwę szarości, z lękiem,
przeczuwanym, ale niedoświadczonym bólem
albo właśnie z rozkoszą,
myśląc o nowym dniu,
ponownych narodzinach,
nieśmiertelności –
tak się poruszaliśmy
we wnętrzach tych wszystkich domów,
po ich sekretnych
takich samych
ciemnościach przykrytych
dywanami i opowieściami
wywiedzionymi z letnich upałów.
Były jeszcze tapety: przypominały
zieloną płachtę na zboże;
przyjmowały dłonie
i obmywały je
z szorstkości,
a wtedy niebo
stawało się ciemne. Potem zamykały się
szerokie na pół palca gabloty z gazetami,
tak jak zamknął się jeden
i drugi wiek. Zostawała
twarda jak skóra
spieczonego chleba
pamięć i kilka informacji petitem
z ubiegłego kraju. Niechętnie,
na przekór. Albo może właśnie
z bolesną, lecz mimo wszystko rozkoszą.