środa, 30 października 2013

Postrzyżyny


On teraz siedzi w fotelu
jak król!
Odstąpił tytuł mistrza
skoków przez płoty,
jego oko nie wypatruje wron
ni kamieni. On teraz
siedzi jak król.

Pachnie wodą kolońską,
zapach przez szkło przenika.
On teraz jest mężczyzną
jak jego ojciec
i ojciec ojca.
Zaciska do białości dłonie
na oparciu fotela
i zatrzymuje ziemię
w niepewnym obrocie.

Białe, ciepłe płótno,
żagiel dzieciństwa.
Oto co zapamięta.
(Z rozmów za plecami: że ważne są piersi).

Wysokie oparcia krzeseł
przyjmują daninę oczekujących.

Ciemniejące kosmyki na podłodze
wsuwają się w zadrapania linoleum
jak cienkie wytrychy
w zamek tajemnicy.

Szczypią włosy
wpadające za kołnierz.
Zaczerwieniony kark
zdradza rodzące się pożądanie.

Niewinna bezradność
balansuje na krawędzi ostrza.

Owal ogolonej głowy
opada na zakurzone lustra
niby aureola.

Prężą się
w czerni i bieli
udomowieni święci.

I on, ich chwilowy król,
delfin o skórze gładkiej
jak surowe słowo.


czwartek, 24 października 2013

Gdy nic nie jest teraźniejsze


Tyle jest tu miejsca,
że wystarczy
na wszystko.

Oto poranek, który niesie wiersz.
Oto dojrzewające słońce.
Oto jeszcze jedna odpowiedź ukryta w dłoniach.

Dwie zielonookie butelki wina
na wysokościach:
mężczyzna i kobieta.

Dotyka ich ciemną dłonią
cień chmury.

To wspaniała chwila,
gdy nic nie jest teraźniejsze,
a wszystko przyszłe.

Minuty
jak plastikowe spinacze do bielizny
powstrzymują pęd
i zatrzymany samolot
z białym podbrzuszem
udaje skamieniałą jaszczurkę.

Po pewnym czasie
anioł z drewnianym mieczem
pogania świat
jak zbłąkaną owcę.

Kołysze się
dostojnie
przyfabryczny zagajnik
trzydzieści lat temu.

Jabłka
nie ufają grawitacji.
Biegną w górę
jak sen kawalerzysty.

Pachnie
wypiekana na słońcu
radość.


środa, 16 października 2013

Odnalezione


Powietrze od okna
przechyla płomyk lampy,
stąpa coraz śmielej.

Kiedy wypije cały ogień,
samo będzie światłością.

Zmarznięty tramwaj
ogląda z mostu
milczenie łodzi.

Płyną dołem
skrzydła cystern
gruszkowych i srebrnych.

Być może
to jest ten zakątek.

Być może
to miało zostać odnalezione:
powietrze, widok,
płomyk, zamknięte światło.

Przesypuję z dłoni do dłoni
ciemny piasek,
który ogrzewam
moim miękkim, niknącym cieniem.



środa, 9 października 2013

Rzym, deszcz


Rzym stał w szumie deszczu, pocięty
wodą. I znikąd ratunku. Nawet
sprzedawcom toreb,
wielkich jak senne chwile
chwały, dawno przestało to odpowiadać.

Zaczerpnąć z tej studni, wysłuchać
skrzypu kamiennej windy
i już można zaczynać
wszystko od początku.

Tak jak teraz,
gdy idziemy przemokniętą ulicą,
rozgniatając kolanami
miękki, popielaty deszcz.

środa, 2 października 2013

Domy wędrują


***

Cztery falujące suknie
i może jeszcze
błękit oczekiwania.

Tyle. Nic więcej
dla oczu.

Dla uszu
toczy się
wzdłuż pochyłego dnia
brzęk ciężkich bransolet.

Słyszysz go
na dnie swojego
czarnego morza.

Słone drzewo rodzi owoce
na styku
wykrochmalonego kołnierzyka
i granatowych rękawów.

Zawiązujesz szkolny mundurek
w wędrowny węzełek,
by zapamiętać.

Twój głos znów jest mocny.

Rzymianie
idą szosą
do Trenczyna.



Domy wędrują

Teraz już tylko deszcz i oswajanie pustki.
A domy wędrują.
Toczą się. Pełzną. Ich niepokój
ujęty w belki, cegły, mech.

Jeszcze pióro się wsparło o drewniany stół i wieczór
nasączył zasłony. Niebieskie chustki

płoną mokrym ciepłem.
Domy budują z szarych pni
arkę i wchodzą
do szerokiej rzeki. Szorstkie fale
przecierają wodny pył, zmęczone
twarze świętych.

Księżyc prowadzi światło
przez góry. Nieopłacony
przewodnik. Wilk
i owca w jednej
uszytej na nieswoją miarę
skórze niesytości.