środa, 29 stycznia 2014

Przemyt


To nie jest tylko
kwestia cielesności,
całe to zwieszenie wierzby,
nad którą śnieg
i pustka.

A popod struga;
jeśli dobrze widzę,
jest to raczej wysiłek,
zmaganie w oleistym pocie.

Tak więc
jesteśmy blisko i daleko,
jak to, co w naszych
wnętrzach: dosłowne, surowe
i spójne.

Płyną godziny, przystają,
żeby patrzeć. Z wolna
ubierają się
w kruchość, rozbierają się
z kształtów.

Ktokolwiek
szmugluje tutaj
te widoki –
nie znajdziecie go łatwo!

Myślicie, że coś więcej
uda wam się wydobyć
z jego pozornej chwiejności?

Z piętnastu tysięcy słów
wystarczyłoby jedno,
by opłacić cło
na przesuwanej każdego dnia
granicy.

Śnieg spina swe mięśnie
jak rotwailer
gotowy do skoku; cóż bardziej
cielesnego! Ale
skowyt wędruje
oddzielnie
i prześwietla las.

Ogrzewam w dłoniach to, co porzucili
nieznani przemytnicy,
a Dukla zapala się i gaśnie
jak fotografia
pod powiekami
lekkimi jak trop
spłoszonej własnym chłodem
bezcielesnej już sarny.






środa, 22 stycznia 2014

Czerwone przegrywa


Noc prostuje poskręcane liście ciemności.
Wygładza je jak bilet, wyblakłą pamiątkę
dzieciństwa.
Wszystko odbywa się
w milczącym pośpiechu. Żeby zdążyć
przed śniegiem. Przed bielą
lepką jak sosnowy syrop. Zanim pojawią się prorocy
z podkrążonymi oczami przepowiedni.

Światła przejazdu
kolejowego
wiszą jak otworzone ryby:
czerwone przegrywa.

Z namaszczeniem spisuję
po ciemku
zasady gry
w kolory.

Bezdomne koty
polują na resztki ciepła.
Ślady ich łap
wokół buchającego parą
zejścia do piekieł.

Wiatr liczy na palcach drzew
miesiące i lata
wygnania. Księgi wyjścia
nie mają barwy.

Również moje ciało
wędruje przez słony mrok.

Mój cień dźwiga
ciężką walizkę
błękitu.






środa, 15 stycznia 2014

Przyjezdny z chmur


Gdy stał bosy wśród tych
kilku marnych jabłoni,
sam okorowany, przeznaczony już
innym porządkom – takim
go zapamiętałem.

Przyjezdny z chmur, tak mówili
o nim. On tylko
otwierał usta.

Szaleniec, pewnie, szaleniec. Wypalone
wokół niego trawy. Sen w grobie,
tak mówili.

Raz tylko, spytany,
gdy rozkładał ręce, kim jest,
powiedział:
jestem wjazdem do Biecza.

Nikt nie wiedział,
co miał na myśli.

Rodzono go i zabijano
w niezliczonych opowieściach; najlepsza
jest o tym,
że był austriackim
arystokratą.

Szczególnie wyraźnie
widzę go, gdy znika
pod szorstką komżą spojrzeń,
słanych przez nas, którzy
wjeżdżaliśmy do tamtego miasta,
nie odnajdując w śnieżnych kamieniach
jego naprężonych jak pieśń ścięgien.