środa, 29 kwietnia 2015

Hokeiści


Ten to się przyłożył
mocno i trzeba
wyciągać teraz krążek
ze śnieżnej bandy! Zawsze się przykładał, solidny
we wszystkim. Ale drugi,
czerniawy, wyraźnie słabszy, niechętny
grze. Podobnie tamten. Siedzi
i pali na schodkach barakowozu, gdzie

pozostali przebierają się na mrozie,
obserwując ukradkiem
każdy zziębnięty przybój płciowości.

Tafla lodu połyskuje nieśmiało
w czerwonym, oleistym słońcu,
więc jest jak być powinno
w drugiej mniej więcej połowie zimy,
mniej więcej w pierwszej połowie życia,
gdy przepala się wiek.

A matki
ponad stygnącym obiadem
wykrzykują jeszcze ich imiona,
które brzmią
jak nazwy domów zdrojowych,
gdzie brały błotne kąpiele
na długo przed tym,
zanim mieli zostać poczęci.






środa, 22 kwietnia 2015

I szukam słów najwłaściwszych


I szukam słów najwłaściwszych,
a to znaczy takich,
które przychodząc cicho,
zostają na zawsze
i pozwalają nie tyle
rozumieć, co wierzyć.

Wiatr zapala się, gaśnie,
słońce wzrasta nad sadem,
wody księżyc kołysze
dostojne i ciemne;
słowa najwłaściwsze
są i pozostają
na mych dłoniach, szyi
jak medalik zimy.

Gdziekolwiek byśmy bowiem wyruszyli
zziębnięci z mroku, ale nie wygaśli,
błyszczą na piersiach, kołyszą się, liczą
kości żeber wznoszących nasz wędrowny namiot.

W tej ciszy ulic wydrążonych w morzu
zastygłym wtedy, kiedy przechodzimy,
wędrując już zawsze do wnętrza. I pragnąc
mocnych kolorów: czerni lub karminu.

Szukam słów najwłaściwszych, to jest tych którymi
mógłbym, unoszony, spisać i czekanie,
i płatki latawców ponad głową świata
pewną ręką rzucanych w wieczystej procesji. 














środa, 15 kwietnia 2015

Jeden z kwietni


Jest kwiecień, jeden
z kwietni, i moje wieczne miasto
szykuje się
na wydanie bitwy.

Powołano już
wszystkich poległych.
Na jasnej przełęczy
stacjonuje
szwadron zabitych i zaginionych.

Którzy czernią wąsy.
Którzy wcierają w brody sepię.
Którzy do śmierci będą
smalić cholewki.

Jeśli o mnie idzie, celem
wizyty jest kontrabanda
lub szpiegostwo.

Wieża kościoła porównuje swój cień
z poszarpanym ciałem
stuletniego bliźniaka.

Na przedmieściach trzy domy, upadłe
książątka, pozwalają
rozbierać się na wieczny spoczynek.

(Tymczasem domy panujące
pozostają w bezpiecznym ukryciu).

Jadę chwilę przez półmrok,
potem guziki latarni zapinają za mną
wilgotne sukno ulicy.

Kwiecień, jeden z kwietni,
przepoławia się
i nie słychać już nawet
tamtych bolesnych rozmów.

Pachnie cicha, pracowita ziemia.
Także silnik pracuje cicho.







środa, 8 kwietnia 2015

Kosa


Jeszcze cię widzę, jak półnagi,
w przepasce z falujących,
rozkapryszonych traw,
ustawiasz kosę tak, by podpierała
słońce i wysypujesz iskry
z szarego, podeszłego wilgocią
kamienia. Od nich
zajmują się pola
i wypalają na brąz, gdy tylko
odwrócisz wzrok. Pociąg ściga się
z konarem niesionym przez rzekę;
zwycięża, nieświadomy
tryumfu, pędzący ku przyszłości, ku stacjom
zapomnienia. Jeszcze
widzę siebie, trzymającego
kosę; ale wiem, że to ona
trzyma mnie za rękę
jak blizna.







środa, 1 kwietnia 2015

Kiedy gubią nas ciekawostki


A teraz kiedy gubią nas ciekawostki
następujące po sobie jak długie
chmury wyostrzane przez wiatr
lub profil odrzutowca, siedzimy
w cieple własnych pojęć, mówiąc: jak
otwarte są nasze głowy.
Wiele bym dał za prawdziwe ciepło,
które nie wymaga potwierdzeń,
nie prowadzi dysputy ze swoimi
przeniknięciami lub dymem.

Ponad równiną wysmukłe tory
świateł, nad szarością. Wrzos
oddaje to, co zapamiętał
z minionego lata, rośnie daleki
pomruk lokomotyw, odcisk w błocie
wspomina przebiegłą wielkość.

Gdzie zaczyna się powrót,
a gdzie uporczywe jeszcze
kończy się trwonienie?