środa, 28 stycznia 2015

Szukając pudełka zapałek


„Wolałbym nie palić, jeśli
musiałbym użyć zapalniczki”.

Przypomniałem sobie
te słowa i
przez pół wieczoru szukałem (moje
mocne ja) pudełka z zapałkami.

Przez ciemność, którą zaogniały
wszystkie możliwe światła.
W ciemności.

Teraz usiłuję namalować
drewnianym płomykiem
zasypiające miasto.

Szukamy, nie znajdujemy, widzimy
(nasze mocne my)

to, co niepotrzebne.

Zgrzyt pociągu
rdzewiał coraz wyraźniej
i trzeba było
dać głowę
pod miękki topór poduszki.

Jedni mają to szczęście,
że są, a inni,
że wcale ich nie ma.







środa, 21 stycznia 2015

Przynależność


Te kaczki są częścią
parku, ruchliwymi oczami drzew.

Spijają z drobnych fal
cały blask
i woda robi się matowa.

Skrzypi żwir
przemieszany z okruchami
chleba i burzy.

Most poniżej
podciąga rękaw rzeki
jak chłopiec
szykujący się do otarcia łez.

I łzy są również
częścią tego miejsca. To tylko
moje oczy
należą wyłącznie do mnie.








środa, 14 stycznia 2015

Trzy wiersze


Lekcja

Dzień, noc, dzień, a wszystko
w zgodzie. Nawet łoskotliwy pociąg
nie nadstawia grzbietu na dotyk

smogowych chmur
zbyt długo. Przejeżdża, ucina
leniwe spojrzenia jak niedorosłe
skrzydła traw. I bezruch

zastępuje ruch, który był, ale
jednocześnie jest, jak zapamiętana
lekcja.



Okopy

To samo zejście po stopniach
wilgotnego mroku na brzeg – lato
już czeka, by odcisnąć się w kamieniach.
Otwieram ramiona, by więcej mieć,
zachłanny jak barka
przepełniona czarnym zapachem rzeki.
Po upalnym dniu noc przelewająca
światła z pustki w pustkę.
Jakby przelewała porcję chłopskiej gorzałki
do manierek tych,
którym właśnie
czytane jest
jakieś zupełnie inne.



Czysty głos

Proszę światło o śpiew.
Czy będę wysłuchany?

Tyle sztucznego światła.
Ale ono milczy.

Płomyk
przekrzywia głowę jak ptak.

Świeca gaśnie,
ale dym intonuje kantatę.

Czysty głos
odnajduje barwę

w głębokich cieniach
skamieniałego chóru.






środa, 7 stycznia 2015

Maszyna


Właściwie nie powinienem się nią teraz
zajmować, gdy rdza na jej kołach
przemokła do szczętu i jest już
tak późno, że nawet
legendy zasypiają w ciepłych uwrociach
czasu; a jednak zaciskam
palce na drewnianym uchwycie
popękanego powietrza, układam w poziomie
cienki dyszel, który długo
miałem za lufę działa w dziecięcej, zawsze
wygranej wojnie, i opuszczam
wolno zaostrzone pazury, jakby
dało się jeszcze
zagrabić wszystkie rozrzucone
źdźbła, belki
w wielkiej źrenicy
pod zamkniętą powieką
niegdysiejszego śniegu.