Mgła wklejała
wycięte brzozy do porannego pejzażu
jak zdjęcia do albumu. Rzeka tłukła się o brzeg.
Spłoszony lis uciekał przed nami,
aż zagwizdał pociąg
i wszyscy – zwierzę, niedorośli myśliwi –
zastygliśmy w oczekiwaniu
na coś nowego,
pełnego obietnic.
A to nie przychodziło
albo stawało się zbyt wolno,
byśmy mogli zauważyć. Wtedy,
gdy przesuwaliśmy się po omacku
od maja do początków
pylistego września i z powrotem.
środa, 21 lutego 2024
Tam i z powrotem
piątek, 9 lutego 2024
Drzewa, okryte śniegiem, schodzą w morze
Drzewa okryły się lekkim śniegiem i schodzą
w morze, które dziś akurat
nie jest łaskawe. Na kutrach
pustka: hasło znajduje zimny odzew
i nie otwiera żadnych drzwi. Pomimo
tylu ciepłych słów domy
marzną, samotne. Wiadomy
nam porządek znacznie bardziej zimą
daje się we znaki. Brniemy
przez szorstki chłód i samo
to jest już pewną ramą
świata, który niemy
zastyga. Jaką nazwą
opatrzyć go jak ranę,
zadawaną każdym zsunięciem firanek,
gdy kat i skazany jednakowo marzną…
piątek, 2 lutego 2024
Okno wychodzące na północ
Wielka stolnica dostawiona
do okna wychodzącego
na północ.
Z wiecznym,
nieusuwalnym najwyraźniej,
szarzejącym pyłem, który wypełniał
ślady po krojeniu – równina łąki
rodzącej te wszystkie
szerokie na dwie dłonie chleby,
węzełki rogali, także
wąskie, szorstkie pasemka
makaronu. Od tamtej
strony brakowało słońca, więc
wszystko to wzrastało
w żyznym cieniu,
na przekór, idąc
ku wieczorowi,
przynoszonemu przez rzekę
jak poczerniała,
nacinająca świat kra,
zostawiająca wgłębienia
zasypywane mąką
z wielkiego młyna poranków.