środa, 26 marca 2014

Atrament


Spisano tobą chuć i krew,
i zamorskie zwycięstwa.

Kodeksy kolonii należały do ciebie
i twoje były umowy
na dostawę ziaren goryczy.

Byłeś posłuszny,
jak przystało narzędziom.
(Ile niewinnej bieli
pod twym gęstniejącym ciałem!).

Za dobre i złe rzeczy
zaręczałeś swoim, nie swoim, podpisem.

Skreślałeś przysięgi,
miłosne listy,
notatki, pokwitowanie odbioru
bagażu zgubionego w drodze
na śmierć, świadectwo powołania.

Patrzyłem, jak wysychasz,
ściekając po wąskiej szyjce
butelki z epoki lepszej niż obecna.
Czerń i jasność w jednym.
Duch i cielesność.

Patrzyłem – aż tyle, i tak niewiele, zostało mi ofiarowane.

Ty zawsze, gdy trzeba, umiałeś być obojętny.

A jednak byłeś połączeniem
żywiołów.

Jeszcze płoniesz
w gardłowych krzykach
połykaczy świętego ognia.

W naszym nieistnieniu
toczą się jeszcze twe ciemne wody.

Jeszcze wsiąkasz w ziemię
jak w ciało.






środa, 19 marca 2014

W rozproszonych wierszach


Wiersze się rozproszyły i światło pogasło.
Mrok ma siebie na wieczność i nas ma na własność.

Chmura nocna nadpływa jak ciemny krążownik.
Jej cień pije wodę u kamiennych stągwi.

Chłepczą dym kominy ze swych ust nawzajem;
cisza niebem idzie ponad pustym krajem.

Światło gaśnie w wierszach, rozprasza się łaska.
Las się czarno kołysze, sucha gałąź trzaska.

Ciężar wiatru nagina miękkie linie wzgórzom
i krzyż przez chwilę widać jak znak przed podróżą.

Lecz z drzew się nie podnosi ptaków śpieszny przestrach:
nikt nie stąpa po mroku, w rozproszonych wierszach.





wtorek, 11 marca 2014

Milczenie


Zieleń wybrzmiewa w dolinie rzeki jak pieśń zwyciężonych.


Wąska, o długich palcach, ręka prowadzi pielgrzymów i rowerzystów.


Wzmaga się jasność nad nimi.


Cień opiera się o mleczną korę,
gdy odpoczywają. Przez chwilę
są dziećmi drzew.


Co w nich mieszka, nie wiemy.
Nawet jeśli ich usta poruszają się znajomo.


Wielkie kamienie zawieszone
nad rodzącym się i niknącym żywotem rzeki.


One wiedzą więcej niż my.


Dlatego wybrały ciążące im milczenie.






środa, 5 marca 2014

Pod Magurą


Uniosą potrzaski
z filcu i gumy,
rozprostują wełniane skrzydła
i polecą na południe.

Teraz jednak
we dwóch
przekładają żerdzie,
niechcący zarysowując
wypalające się słońce.

W dole, jak
w nas, mieszka
niebieski popiół.

Jedna sterta
maleje, druga rośnie, ale
nie widzą tego, dopóki
nie staną
z boku, opierając się
o zmęczenie jak o szpitalne łóżko.

Opierając się
śmierci, prowadzą niemą
rozmowę o życiu.

Ślady ich stóp
zasypują wilgotne trociny,
jakby las
zdeptał ludzi,
wchłonął ich, przetrawił.

Zaschnięta, rdzawa
grudka gliny
rozpada się w kieszeni
jak każdy talizman.