sobota, 19 grudnia 2020

Zakład

 

Patrząc na niebo z tarasu przygodnych palaczy,

gdzie gwarny dzień gromadzi tłumy, zaś głusza

nocy pozwala w samotności widzieć tę jak się patrzy

świetlnych odruchów kołyskę, co niewątpliwie porusza

skrywany styk neuronów jak splot rąk Perseidów… 

                                                                            [I choćby

przyszło zaćmienie słońc, księżyców – teraz już zobaczysz

zawsze swe odbicie w tym porysowanym gwiazdami 

                                                                     [lustrze; pokusa

patrzenia jest silniejsza od strachu przed skutkami groźby,

którą los zapewne i ciebie zechce obsobaczyć,

obojętne: w dzień gwarny, letni czy w noc smutnie 

                                                                         [mroźną     

i samotną, która wżera się w każdą myśl i spina usta

do bełkotliwych zapewnień. Na próżno

wsparty o poręcz dymu odgarniasz znad oczu

lot gwiazd jak kosmyk snu; balkonowej atmosfera sceny

narasta i choć nic lub mało rzeczy może cię zaskoczyć,

kiedy wszystko to, czego udało nam się zaznać, 

                                                                        [jak wiemy,  

zdaje się biec uparcie do jakiegoś z grubsza znanego finału

popychane wiosłami trier nieuchronnego losu,  

to nieodmiennie przejmuje cię żalem Eros odsunięty 

                                                           [na odległość strzału,

który znów chybia, przegrywając zakład z bratem 

                                                                        [Tanatosem.


niedziela, 13 grudnia 2020

*** (Poczuć ból...)

 
Poczuć ból mięśni tuż ponad kolanami, być może
poczuć go po raz pierwszy – jakby nagle
dotknęła cię zwilgotniała noc ziemi, w swym uporze
wytrwalsza od wszystkich żywiołów, tak trwająca
jak zastygłe, przesiąknięte swym istnieniem morze
pokłute igiełkami łódek pod połyskiem żagli,
które rosną i giną jak drzewa wraz z zachodem słońca.

Poczuć ból; i niech w tym bólu będzie wszystko,
co dane było odczuć tam, kiedyś przy każdym wysiłku:
dłoń nad słowem jak plecy nad ziemią pochylona nisko,  
tak wielu trudom (nie swoim) właściwa poza; gdy w stronę
przepowiedzianą ruszasz, czujesz na policzku   
gramaturę łzy dążącej resztką mizernych swych sił ku
temu, co im bardziej wyschłe, tym bardziej złaknione.