środa, 26 kwietnia 2023

Kwitną magnolie

 
Magnolie kwitną na ulicy w dół
idącej w sposób łagodny i miły.
Białą kobiety pościel wywiesiły;
w łódkach ramion rozwartych żeglują przez bruk.

Za blokiem nasyp, a na nim prowadzą
tory na obce, bez imion południe.
Wagony z węglem jak wyspy bezludne
w wersji z dowozem – archipelag sadzy.

Magnolie kwitną. Niebo ponacinał
przed laty pociągów stuk. Ich cień na płatkach
wyczerpał limit szarości do ostatka.
Choć przeczy temu w wygasłych oknach pajęczyna. 







wtorek, 18 kwietnia 2023

Obchód

 
Gdy ona została w domu, by czuwać, on
poszedł na obchód
z wielką latarnią
przed sobą, zdawałoby się
nie do udźwignięcia. Przeciągnął
jasny łańcuch
przez sczerniałe pastwisko
i dalej, na obrzeża
bagien nad rzeką. Cały
czas stała w oknie,
dzielona na części
przez jesionowe kwatery
z płatami szyb. I kiedy
wracał, ubłocony i mokry,
dostrzegł ją na przekór
nocy i chyba
uśmiechnął się, strząsając
z siebie wilgotny mrok.
Zgasił latarnię, zanim
zaczęło dnieć, wszedł do domu.
I powiał wiatr, i świat
osunął się
w to, co nowe, jasne
i tak bezpieczne,
że można było
otworzyć okna
na powrót. 








środa, 12 kwietnia 2023

Ciągle padało

 
Tu, na tym lotnisku,
które nie było przecież
prawdziwym lotniskiem, a tylko
pustą przestrzenią
pokrytą rdzą zdeptanych,
wyschłych turzyc, przyprawiającą
o zawrót głowy lub tylko
uczucie opuszczenia,
staliśmy w deszczu,
wierząc w kolejny samolot –
jedni w ten,
który miał przylecieć,
drudzy w ten, któremu, byliśmy
pewni, rychtowano
w zrujnowanej szopie
mgławiące paliwo, ciągle
padało, terkotały
podłączone kroplówki. To przez ten
cholerny deszcz, powiedział
ktoś z nas, drżących z zimna,
chudych chłopaków, przez ten
deszcz odwołano nam
wszystkie loty
od dziś
do zawsze. 







poniedziałek, 3 kwietnia 2023

Podręcznik fizyki

 
Ruch występuje
wszędzie, głosił podręcznik
fizyki, noszony
w płóciennej torbie
do szkoły nazwanej
imieniem komunisty.

Wiele lat później
jeden z przyjaciół
powiedział: spróbuj
podnieść rękę najwolniej
jak potrafisz.

Podnosiłem rękę
na wysokość oczu.
Widziałem drżenie,
czułem, jak oplątują ją
nitki powietrza,
ich zawikłana historia.
A sama ręka
podnosiła kopuły drzew,
farę, z kłębów dymu
ratowała fabryczną dzielnicę.

Wymazywała brudną czerwień cegieł
z niewinnej pamięci lipca,
a komunistę
z oficjalnych dokumentów szkoły
i świadectw.

Wszystko się zmieniało,
ruch występował wszędzie.