środa, 24 września 2014

Cienie, drobne przyjemności


Te drobne przyjemności, które
wnikają z wnętrza
domu (podmurówka, drewno) w rozpalone
od spadających liści
powietrze.

A większość zbierają cienie.
Sprawdzają ciemnymi palcami piec
chlebowy albo bratrurę. Mało się zostaje
domownikom.

Ba, każą się obsługiwać!

Czy zejdzie pan
na obiad? A co to
dzisiaj? To samo co zawsze.
Głowizna, kiszka,
kapusta, jak się uprzeć
ruski ser. Pogranicze, a jeszcze
te tutejsze ubiory – spojrzysz
i zaraz masz ochotę na kielicha.
Co nie przystoi
profesorowi klasycznego gimnazjum.

Rozumiem niezwyczajność,
wiśniówka i podgardle
niezbyt szykowna para.
Jeśli jakiś ratunek – to tylko w umiarze.

Ganek ugina się od
cienistej przeźroczystości.
Najmodniejsze czapki niewidki,
najgustowniejsze
szaty cesarza.

Wymieniają godności,
zawierają miłosne pakty
jak piwnice
przed chłodem
na wieki wieków.

Ubezpieczeni
na wypadek śmierci
przez zapomnienie.

Jesteśmy dla nich
śmiesznym dodatkiem,
kelnerami zgiętymi w ukłonie.

Coś im się należy
od życia.

Z drzewa spływają zapalone
łódki i dziwię się,
czemu nie gasną,
dryfując w grece wieczoru,
pożółkłej łacinie poranka.






środa, 17 września 2014

Brama


Nic się zapewne dzisiaj nie wydarzy.

Ku dojrzałości
mozolnie wspina się
woskowy, zimny owoc,
ale cóż to
znowu za dzianie się?

Skórzane buty
ustawione na za dwadzieścia
piąta oczekują stóp,
by móc unieść się
pod ciężarem.

Ale nikt nie wychodzi,
nie ma tego,
kto wszedł.

Różnego gatunku są ciężary.
Ten najbardziej ludzki.

Nic się zapewne dzisiaj nie wydarzy,
jednak musimy być przygotowani
na wszystko.

Spada popiół,
rozdzielając grube karty
niewidzialnej książki
i powietrze wygina się
w triumfalny łuk
potężnego ciała,
w brzuchu którego
wszyscy czekamy
na jakieś rozwiązanie.






środa, 10 września 2014

Imiona


Twoje pierwsze, drugie
imię. I trzecie,
od bierzmowania – gdy stałeś
oszołomiony łopotem bieli
i ciemnego, prawie czarnego zamszu, najmniej
chyba z powodu biskupiej powagi
wolno dryfującej
przez fabryczną dzielnicę.

Czwarte, którego używasz
w listach. I piąte, nieczytelne
dla nas, przypadkowych świadków.

A jeszcze
imiona kolorów i krzywd.
Imiona sytości. Głodu. Zawstydzenia.
Jedno wspólne imię
dla chwil stojących
na skraju zachwytu.

Nazwanie turkotu walizki,
biegnącego przy nodze
jak pies.
Jakim imieniem?

Tym, które
zapaliło się i tli?
A gdy zniknie, nie odrodzi się?

To tak jak w podróży:
cienie żurawich kolumn,
a może tylko przebarwienie szyby, drobna
fala na równinie wody, zasłona trzcin.

Chwila. Jedna sylaba.
Więc?

Imię drzewa,
które niesione w dłoniach
ku wodom, potężnieje.

Czekając na narodziny patrona.

Na swoje życie,
choćby w płomieniach, w śmierci.






środa, 3 września 2014

Po odpuście


Sąsiedzi zaczynają jesienny obchód;
może zresztą to ich dzieci
i wnuki, tam,
na zboczu.

Doglądają żółknięcia traw,
naiwnej wiary
tymotek i krwawnic
w wieczność delikatnego, lnianego lata.

Te same trawy: niegdyś
po głowę,
dziś po pas.

Idą skrajem
splątani
wżerającym się w skórę rzemieniem
powinności, następstw.

Idą
przez zamknięte na głucho
okiennice sierpnia,
gdzie wystawione, by dojrzały,
maliny, nieprzystojna kulistość
pomidorów, w butelkach
sosnowy syrop jak torfowa wódka.

Złowiłaś nas, lesko,
na wąski księżyc,
który
nawet w naszych żołądkach
błyszczy.