czwartek, 14 października 2021

List do Georgiosa (III)

 
Tyle pochłania nas, powiadasz, ziemia,
na ile godzą się morze i obłoki.

Cień jest zapłatą rzucaną im trojgu.
Starcza, dopóki nie stanie się nami.

Rozgrzana cudzym ciepłem poręcz domu
do wnętrz mnie wiedzie, przez płaską powierzchnię

map, które z piasku zlepione i śliny.
Wiatr dzwoni w uszach. Przez drzwi wyłamane

na chwilę choćby dostać się i stanąć
w obliczu tego, które odstąpiło.

Czy jesteś wiatrem? Albo czy ja jestem?
Tyle z nas, rzekłeś, drogi Georgiosie,

ile uniesie wiatr nad błotną ziemię.
Wolno autobus wspina się na wzgórza.

Mrok kroi w dole chwiejną, suchą jasność,
głos tylko został, poniesiony nisko. 





Wcześniej

 

Wieża kościoła
za ruchliwą ulicą
owijała sobie wokół palca
naiwność poranka.

Mróz
w białym kasku
rozpalał rumieńce
lampom skrzyżowania.

Drzewa malały w oczach,
aż wreszcie
mogłem je schować do kieszeni.

Było cicho:
myślałem przez chwilę,
że stąpam po obłokach.

Słowa
spadały z wysokości
jak zmrożony owies.