wtorek, 31 grudnia 2019

Z przygód H. F. (XXI. Epilog)


Na falach rzeki, kwiaty, się kołyszcie
wraz z obłokami, które w snu owalu
toczą się właśnie i nierzeczywiście,
za sobą rzekę ciągnąwszy pomału.

Ich nieustanność śmierci i narodzin –
rzeki w niskości i obłoków w górze –
jest tylko formą przemijania, godzin
ubytku błyskiem w świetlistej strukturze.

Niewidna nić jest, co je połączyła,
biegnąc obszarem pomiędzy światami.
I wciąż niewidna, ale jasna siła
kołysa chmurą, rzeką i kwiatami...






poniedziałek, 30 grudnia 2019

Z przygód H. F. (XX. Huckleberry Finn spotyka Odyseusza)


Wiedziałem, że tam jest, jeszcze zanim
wyprostowało się kolano rzeki
i można było widzieć.
Na dziobie łodzi wzniesionym stał, dumny,
nieugięty. Od razum go poznał
po rękach znaczonych
żył rzemieniami – tą ciała uprzężą.
A może cień Argosa, co
go wiódł, lecz nie istniał
tu, w tym miejscu, czasie,
podpowiedział imię?

Witaj, Odyseuszu!
Witaj, Hucku Finnie!

Wiele jest, być może,
zmyśleniem jedynie.
Tym, czegośmy chcieli,
co nas w górę wiodło.
Strąceni na dół, wiemy za to więcej
o tym, jak wzrastają
cienie w fal dolinach,
jak wygładza się morze
i jak rzeka niknie.
Z nią wszystko: myśl, słowo, dryfująca tratwa…
Na krosnach skał muzykę rozpiętą wiatr gmatwa.

Wystukasz rytm obcasem, strząsając śnieg w śniegu;
pod dom zima nadciąga jak występna rzeka.
I słów ci naraz braknie, zmęczonych po biegu,
i uznasz, że to wszystko, na co mogłeś czekać.

Będziesz patrzył na rzekę, jak kry środkiem płyną,
na ciemny łuk ryby, który wznosi wydra.
I nie dojdziesz, co skutkiem było, co przyczyną.
Tylko woda – tak słodka – słoną ci się wyda.


Ty, co z wysp przypływasz i ku wyspom dążysz,
zdrów bądź, a w żegludze
niech cię strzegą bogi…
Myśleliśmy to samo i te same słowa
obracali czule jak pszeniczne ziarna.

Suchy trzask opłatków łamanych gdzieś w górze,
o których ostre krawędzie zahaczają pióra
ptaków wędrujących, wzbitych nad jesienią.
Nie będzie więcej, nie będzie nic dalej.
Te obce lądy jeszcze bardziej obce,
gdzie lecąc ptaki swój cel dostrzegają
i wiązką światła opatrują skrzydła.


Żegnaj, Odyseuszu!
Żegnaj, Huckleberry!
Oddalają się łodzie, mgłą zachodzą lądy.
Ta droga ku morzom, ta droga ku źródłom
im dalej w noc wchodzą, tym poranek bliższy.
Choć oczom mrok wyziębły przeniknąć tak trudno,
woda wciąż jednaka
na styku palców iskrzy.







wtorek, 24 grudnia 2019

Ad quem venit?


Mędrców głęboki pokłon, zapach kadzidła
w nozdrzach zwierząt. Ich skoczny cień
u kamiennego poidła.
Szelest szat, który mnie się w przyklęku
przed tym, co nie światowe, lecz święte.
Tyle zszedłeś pustyń, tyle niosłeś lęków,
nie wiedząc, że dla ciebie
wydarza się to Niepojęte.



Wszystkim Wspaniałym Czytelnikom moich poetyckich zapisków życzę pięknych, dobrych świąt Bożego Narodzenia i wielu łask płynących od Nowonarodzonego Jezusa

BM







piątek, 20 grudnia 2019

I to także


W mieście pozostawionym samemu sobie i wyczynom
architektów, co żyli i szli ku obcym przestrzeniom pospołu
z epokami, nurtami, kamienną modą... Zimą
wygląda to jeszcze gorzej. Na krawędziach stołu
przy oknie cerata przetarta odsłania
blizn tajemnice, bo nie tylko miastom
rany zadaje przypadek. Gdy w kranach
dzień wraz z przepływem wody wolno wzrasta
i kolejne ciała spłukują z siebie spopielone godziny,
świt liczy w sieć szarości schwytane lamp płomienie,
w których wszystko jest to, o czym wspólnie milczymy,
i to także, co powinno być, a nie jest, milczeniem.






środa, 18 grudnia 2019

Nieustanna sprzedaż


Już dość tej gorączki. Nawet jeśli
nie ustaje wielka sprzedaż. Wokoło
porzucone rzeczy. Gdzie ci, którzy nieśli
zdarzenia, głowy skłon, wersalkę, stoły

wprost na pakę? Zapuszcza silnik
ciężarówka i tyle zostaje
rzeczy na chodniku dawniej pilnie
strzeżonych. Światła stroik

przerabia dzień, jego techniczną
wersję. Już południe, a wkrótce
kolejne godziny się zliczą,
wbijając kod na cyfrowej kłódce.

Zamknięte bez odwołania. Wyprzedane
ruchome, nieruchome. Mowa
tu jednak nie o tym, które było dane,
lecz którego nie dane było upilnować.






Jezioro


Jezioro wezbrało i zamilkło. Dobrze. Już mnie nie odwiedza
nikt w snach, w związku z czym mam spokój i mogę
śnić o światach, końcach światów, pniach bez
wnętrzności niesionych przybrzeżnym prądem i rytmem
ku wyobrażonym przystaniom. O miastach
stromych i jasnych. Czasami też
o tym, jak to jest na przykład żyć lat kilkaset
za wcześnie, kilkaset za późno? Lub z kimś o kilka
dni minąć się? Kilka godzin? Mieć tego
świadomość. Błąkać się niby
pies z latarnią, która na kołysce szyi
rzuca drżące skrawki ciepłego papieru;
nie być tutejszym nigdzie, w żadnym czasie.
Jest większa samotność? Ten, który otwiera
słowem to jezioro, w nie zarzuca niewód,
nie może się dziwić, że w tym czy w tym czasie
ono go pochłonie. Wezbrane, milczące.






poniedziałek, 16 grudnia 2019

Darowanie


Żyć w zgodzie z tym, ale i tamtym, może
przede wszystkim tamtym
porządkiem. Dzień po dniu, godzina
po godzinie przypatrywać się, pozwalać,
żeby tamci widzowie
godne mieli widowisko.

Wszystko jak trzeba: wejście
bohatera, stasimon,
zaciekawione spojrzenia.
Darowane: widzialne i niewidzialne.

Więc żyć w tym i w tamtym, dzieląc równomiernie.
Miękkość nieuchwytna traw po deszczu. Tyle
i tyle. Fascynacja zimy
długim okrucieństwem. Dla siebie,
dla nich. I to wszystko, co dalsze,
coraz bardziej odległe. Pół
na pół. Co należy do nas? Język chłepce barwy,
tak świeże, mocne, że żal jednak
z kimkolwiek się dzielić
owym darowaniem.






Matka, wychodząc do pracy, napomina syna


Zrób wszystko, co tam zrobić masz i zbyte.
Będziesz miał z głowy
sprzątanie i to, czego najbardziej nie lubisz – te

mycia okien, gdy smugi co rusz
tną ciało w subtelnym pionie.
Gdy na koniec zaczniesz ścierać kurz,

jeszcze wcześniej w salonie
przestaw whiskówki za kwiaty (klucz do barku wzięłam),
bacząc, by się na nich nie odbiły dłonie.

Sam widzisz, jaki to potworny kram
z porządkami. Więc już naprawdę na koniec,
nim z kolegami wyjdziesz lub gdy wyjdziesz sam,

sprawdź, czy się nie nagrał na twoim telefonie
lub dał znać inaczej, wszystko jedno jak,
twój ojciec, Telemachu, ten cholerny Odys!






czwartek, 12 grudnia 2019

Dłoń z kamienia


Wspomnienie, które przyszło tak nagle,
tak niespodziewanie.
Zadziwiające wspomnienie...
W prześwicie budynków migotały światła.
Włączyłem kierunkowskaz, wjechałem w jedną
z tych bocznych uliczek, w których
zawsze likwiduje się sklepy
spożywcze i otwiera piekarnie
z półkami wysypanymi mąką.

Więc przypomniałem sobie,
jak zostałeś porzucony przez
jakąś studentkę literatury z talentem
rzeźbiarskim, a może studentkę rzeźby
z talentem do pisania zwięzłych
biogramów. Jak zostałeś
z dłonią wyrzeźbioną przez nią w kamieniu
i od niej również
powziętym zamiłowaniem do papierosów,
w które wdmuchiwałeś dym,
które wyzwalałeś z bibułek,
z których tytoń wygładzałeś na stole,
aż znowu stawały się
zielenią łodyg i liści,
tak jak ty wracające
do stworzenia świata,
do czegoś tak pierwszego
jak smutek, radość
albo coś dokładnie pomiędzy.

Do tego miejsca, gdzie się zatrzymałem,
w prześwicie budynków,
w migocących, drapieżnych światłach.
Między ich zębami.






Jeśli wszystko jest tylko próbą


Chciałbym, żeby to wszystko
układało się w całość –
powiedział, nieco zawstydzony, nawet
nie do niej. Skinęła
głową. Liść dryfujący w kałuży
pokłonił się, legł u ich stóp, może
nawet bardziej u jej.






*** (Lśni powłoka na misie, która...)


Lśni powłoka na misie, która sama jest łodzią
tak długą, że sięga z jednej strony życia,
z drugiej tego, co jest tu widomą przeszkodą
dla aksamitnej ślepoty kreta, nas samych, wynalazku Fenicjan.

Nasycona zaś misa od zewnątrz. Na ścianach
jeszcze jeden wiersz – jeśli dobrze czytać
uczy nas firnis. Kołyszą fale ospałość w łodzi i przegrana
jak zawsze jest ta jedna, najważniejsza bitwa.

Kto się spił, ten śni. Toczą się kamienie,
wypryskując białe, zimne zwoje iskier,
w których także jakieś żyjące pęcznieje
tak mocno, że nie sposób, by mogło nie istnieć.






poniedziałek, 9 grudnia 2019

Mitologia


Bieli się piasek na żarnach morza:
czas w blasku starty (jak kości stworzeń
nauce nieznanych) użyźnia teren.
Piana wybucha w skalnej zatoce,
przestrzeń, co księgą bywa przeoczeń,
na wpół spaloną pochłania trierę.

Do ust podnosząc sól rozwodnioną,
spełniamy toast, by sprzyjał Jonom
Władca anionów, kationów bytu.
Choć stopy parzy gorąca ziemia,
słońce już ciała w cienie przemienia,
a każdy z cieni to Tryton.

Dłoń odciśnięta w białym powietrzu
jak ptak zawisa wśród słonych przeczuć
na jedną chwilę, aż ktoś ją dotknie.
Zbudzoną – znikłą już tylko pamięć
niesie ze sobą, gdzie dziś nieznane
żył pędy wtłoczą w śpiew mitu krople.







piątek, 6 grudnia 2019

Pocztówka z Erraty


Tuż przy porcie ruiny. Nieco niżej zaś
mało gustowne wille – błąd ortografii
w polecającym liście,
dzięki któremu mieliśmy się wkraść
w słodkie łaski bogini sHery czy Ratafii.
W nudzie wszystko kształtuje się jednak przejrzyściej,

choćby dlatego, że udaje się prząść
nitkę z dużą dowolnością splotu
czasu i blednącego światła.
I jeśli nie zjawi się nieproszony gość
kładący cień przez samo tylko zdjęcie kapelusza, do powrotu
prawo istnieje wciąż: z żyzności w suchość lub przeciwnie –

z pustyń na mokradła.


A więc na pamięć nałożony filtr
sprawia, że uzyskujemy biel do swych doświadczeń, erratą
wypełniając retorty stronic, gdy w tym czasie
gubimy całe szyki zdań i ze stylem wysokim flirt
przestaje bandażować obtarty naskórek. Lecz jeśli godzić się

ze stratą,

to tylko w imię tego, co nie skąpi głębokich ran, żałując nam

draśnięć.







Aż tak?


Moje przyzwyczajenia, schematy i te niemal wojenne manewry,
które prowadzę co dzień, wliczając w to państwowe święta,
by utrzymywać się w formie, choć bez przesadnej werwy...
Oraz poboczne zajęcia – dotkliwe jakże – tych też

nie lekceważmy!

Przestrogi i wytyczne, których trzymać się muszę. Jakże to

spamiętać?

Do rzeczy: najsamprzód nie pozwolić, by zwodził nas Każdy.
Już lepiej Nikt. Pewnie. Unikać, jeśli można, strychów i suteren.
Powiększać słów rubrykę pod nagłówkiem „Szczere”.
Nie dawać się oszukać (nie byle komu przynajmniej),
cierpliwie czekać, aż do recenzji uczuć ktoś nas w końcu najmie.
Cierpliwość jest cnotą cnót i pieśnią pieśni.
Dziennik czyjejś miłości: „Ten akapit skreślmy.
Polecam dodać: na zabój”.
Powiadają: chcesz żyć z ciągnięcia wozu, najpierw go załaduj.
Niby racja, ale powietrze też wszak waży. Dalej:
umieć skryć się w śpieszącym w bezsensowną dal tłumie
(tym bardziej pociągają, im bardziej bez sensu są dale),
pilnować dat ważności, jak tylko się umie,
na wykąpanych we freonie butelkach piwa,
bacznie patrzeć na ręce różnicy i nie ufać sumie.
Powiadasz, że to egzystencja jednak nieprawdziwa?
Że w ten sposób wpisuję się na listę do cna nudnych gości?
Aż tak? Nie chciałem tak złego wywołać wrażenia!
Te moje manewry, przesądy, sny, przyzwyczajenia…
Ach, uważasz, że ciągną mnie w dół?
Lecz czy nie są istotne w istnieniu (albo w nieistności)?






czwartek, 5 grudnia 2019

Przez rzekę


Tylko przez rzekę przeskoczyć
i już aleja o ciemnym pigmencie
zakręca młynka. Przez rzekę,
w środek upału. Tyle
wystarczy. Jak kiedyś, gdy w podobnie
rozgrzanym powietrzu grzęzły nasze słowa.
Dwa wozy policyjne
zatrzymują się w cieniu drzew
i oddychają ciężko pod
niebieskim przebłyskiem.

Jeśli moim, naszym zadaniem
jest dawać świadectwo,
żadna chwila nie jest zbędna. Żadna
nie powinna być stracona.
W czasach, gdy wiersze pisze się
na odwrocie faktur, gdy miasta
młodnieją i stają się przerażające,
gdy potężnieją zegary
o gładkich jak blask mosiądzu skórach,
gdy ludzie domagają się
nieludzkich praw,
więc w tych czasach należałoby
nie kończyć wiersza, nie kończyć
zdania, odczytywać wspak
kolejne sylaby, zachłystywać się gęstością
absurdu jak absyntem. (Czy w podobnie
rozgrzanym powietrzu grzęzły
nasze słowa?). Nie myśleć o rzece
i alei, które przepływają wolno
przez splecione palce, przejmując
raz po raz swoje role,
o ich zmieniającym się kolorze,
o ich zmieniających się kształtach,
o ich gasnącym nurcie,
wtedy, gdy nadchodzi zmierzch.

Dlatego
trzeba przeskoczyć rzekę,
jeśli nie chce się
istnieć po omacku.






Od początku


Rozprawić się z przeszłością to jest, musicie
wiedzieć, cel niejednego. Niejednego
mądrali, niejednego sekretnego planu. Poważna, słowem,
polityka. Ci, którym się ponoć udało, pouczają.
Ci, którym nie wyszło, udają, że są uratowani.

Ale nie są uratowani ani ci, ani tamci.
Przeszłość ich pożera, pustoszy. Kolejne
mogą wystawiać przeciw niej okręty, sławić wiatr żaglami, iść
na łatwiznę z echolokacją. Przeszłość... Ta zawsze umie
zacząć od surowego początku!






Pieśń myśliwych płaczących nad otchłanią


Ach, tropić dzisiaj będziemy najdziksze ze zwierząt,
tak, najdzikszym zwierzętom nie damy wytchnienia,
ich cień na wodzie powiedzie nas w głąb
tamtej otchłani, która już połknęła
tak wiele tropów, istnień już tak wiele:
herosów, legend, nieodnalezionych
(dlatego właśnie!) apokryfów. Zatem,
ruszajmy, żeby dnia nie tracić. Wzgórza
nad miastem naszym zwijmy Erymantos.
W sandałach, których podeszwy są ciche
jakby uszyte z milczenia: niepokój
tych wzbiera, co nic nie słysząc, wiedzą,
że nadchodzimy. W przepaskach źle blizny
skrywających i płciowość. Wśród swojej dzikości.
W swoim uniesieniu. W obłoku zbrudzonym
naszej i nie naszej krwi. Pod zimną chmurą
obcej woni. Pozwólcie,
pozwólcie, najdziksze ze stworzeń,
że gdy staniemy z wami oko w oko
tuż przy czeluści, która się otworzy,
zadrżymy wówczas i żal nam się zrobi –
nie was, nie nas samych, nawet i nie końca
dzikich podchodów i krwawego potu
czy tych, co więcej nie wrócą się, tropów
i że nie będzie nam dana raz wtóry
głębia, co karmi, zasysa i gubi,
i wzrok przywraca oczom niewidomym.
Ta pieśń jest płaczem nad otchłanią, której
w końcu nie będzie jeszcze bardziej niż nas.






wtorek, 3 grudnia 2019

Biegnij (glosy na marginesie dawnego wiersza)


Biec i stopy stawiać na wszystkich równoleżnikach
jak na plecionce więcierza. Dotknięcie
samo sobie wystawia pomnik, lecz wkrótce zanika.
Biegnę... Biegniesz... Biegniecie...
Istnienie schwytane w klatki czasownika
zatraca się w niewoli i blednie.
Choć w pejzażu takim jak ten nigdzie
z zasady swej wnika we wszędzie
i blaski dojrzewające w świecidle
są tylko odmianami czerni,
to w drzewach skamieniałych w śniegu
destyluje się biel, która wkrótce zapełni
ślad dotyku: dłoni, ust, stóp bosych, łap
zbrojnych w pazury... Na ziemi
trop jak na ciele znamię
staje się wróżbą w śnieżnej – pustej więc ludzkiej – przestrzeni.
W tym biegu myśli siostrzane
splatają się i strzegą
swych tajemnic. Biegnij. Ten splot sam się przędzie,
tworząc linowy most nad zimną, rwącą rzeką,
co trucht zlękniony zawczasu wyczuwa zwierzęcia
i pod ciężarem zgina się człowieka.







*** (Dwudziestowieczny pokrywa pył... Fragm. X cyklu „Okna”)


Dwudziestowieczny pokrywa pył równinę jak z pleksy
i czernią się nasyca zamieć. W jednym skrócie
koduje się świat. Stacja benzynowa Meksyk
przemyca zieleń niby chowane od dawna przeczucie
końca nie świata, lecz pewnej choroby (lub widzeń).
Jeśli wszystko jest obce i wszystko nieludzkie,
nie pozostaje zbyt wiele, by szeptać czy krzyczeć
i nakrywać swą pustką jeszcze jedną pustkę.

W sznurze aut setka rąk przesuwa mniej więcej w tym samym
czasie oraz kierunku lewarek biegów i galera
wolno przemieszcza się wzdłuż brzegów jakiejś Azji. Cel

wyprawy

jak zawsze ten sam: zdobyć i utrzymać wyspy Tu i Teraz.