Skute lodem miasto. Tylko kry
 sterczą i rysują gładką powierzchnię ułudy;
 po co nam to było? O, królu Koryntu, bezbronny
 na tej płaszczyźnie, gdzie twój głaz
 toczy się lekko, lecz bez celu
 nawet tak okrutnego jak twój dawny; co robić,
 gdy tutaj wyrzuciło nas morze. Część zimy
 należy do nas, część to miasto umarłych.
 Wyobraźnia wyprzęga się z sań i jesteśmy
 skazani na własne nogi. Stopy podobnie jak ręka
 zapamiętują dotyk: tę pisownię najważniejszych ze słów,
 do których zawsze dociera się
 o milimetry za późno, by cieszyć się pełnią.
 Szczupleją dłonie; łyżwiarze tam w dole
 zakreślają elipsy. Minuty milczą, cienie
 mijają się. I nie ma już ostrej bieli, która
 przekreślała nasze książkowe trzydzieści
 sześć i sześć; co pozostało więc? Muzyka
 rzeki o spierzchniętych ustach, gdy udziela
 odpowiedzi przybyszom, gdy milczy wobec
 miejscowych. W domu, gdzie rozlewa się
 świetlista nafta, ktoś upuszcza widelczyk; ciebie
 również przeraża ten dźwięk, królu
 Koryntu? Otulamy się bardziej i bardziej,
 i idziemy, gdzie trzeba, czyli
 tam gdzie poniosą oczy, zastępujące
 zmarznięte nogi. Tam, gdzie
 poniosą oczy, również jest zima. 
wtorek, 28 listopada 2023
O, królu Koryntu!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz