czwartek, 10 lutego 2022

Z cyklu „Okna”

 
Okna

Droga jak rzeka zmrożona,
gwiazda nad nią zimna wyżynna
wyludnione południe prowadzi
zasypane studnie pod sadem
jakby skradał się nocny kradziej
jakby inną niósł w zębach muzykę
żeby wody mu nie dać na zmrok
by tamtego nie usłyszeć źródła.


I

Jesień przedwczesna i światło się zmienia.
Wolno wypala chłód błękit i jasność
ściernisk nad rzeką. I czernieje ziemia.
A rozum śpi już. A lęk nie chce zasnąć.

W gęstwę powietrza wniknął niespodziany
impuls; schło światło pod zwierzęcia łapą,
której istnienia dowodził na zmianę
odcisk na błocie i głos poematu.


II

Deszcz przychodzi i mija.
Wiedzą jego krople,
że wrócą, powtórzone
w innym szklistym ciele.
Choć nie znają godziny,
nie widzą porządku
w tym, co będzie dane
im i nam – po raz wtóry.
A jeśli co należy
do nas, to być może
umieć kroczyć wśród liści,
w trawach stawiać stopy.
Dar zbyteczny, bo przecież
nie wywiedzie z losu.
Nie zgasi deszcz kolejny
płomyków zwątpienia.
Garnie się ku ciepłu
szelest ptasich skrzydeł,
okrywając nam ciała,
rozwodnione dusze.


III

Na pustym oto szlaku dachowych możności
już tylko kocie ślady odbywają spacer
i bieli się cień zębów wzdłuż niknących ości,
gdy łeb makreli chwali uroki miejsc straceń.
Rozwiał się śmiech i deszcze. I nic nie nastaje
na ich perlisty dobrobyt. To całe znikanie
warte jest bedekera. Noc przechodzi skrajem,
i świt ogląda dachy poprzez lewe ramię.