środa, 24 czerwca 2015
Wybór
Gwar uczniów graweruje powietrze
i znika tam, gdzie odpadający
tynk i miękki biały kurz
na ramionach pokrzywy. Wynajęty
autobus szuka cienia: niebieska
istota zagubiona w tym wszystkim,
co właściwie nie było jej, pewnie jeszcze
bardziej niż my. Południe, pora
gubienia i odnajdywania. Nauczyciele
zapominają nazwisk uczniów,
co przynosi im chwilę wytchnienia. Uczniowie
rozpinają guziki białych koszul
na znak spóźnionego, nieśmiałego protestu. A kiedy
wychodzi dyrektor, odruchowo chowamy
za siebie papierosy, bo głupio
być przyłapanym
po tylu latach
na słabościach, których szczęśliwie
tyle w nas jeszcze pozostało,
choć wybór, prawdę powiedziawszy,
i tak nie należy już do nas.
środa, 17 czerwca 2015
Wieczory
Wieczory grzęznące w ciemniejącym smutku.
Na rzekę opada drobny cień i nie tonie.
Łąki oddalają się coraz bardziej i nie są już łąkami.
Ludzie zapalają lampy jakby zaczynali nowe życie.
Sarny pozwalają oku przecinać swe ciała na połowy.
Łodzie podziemne zapuszczają silniki i drżą pokłady czerni.
Radio gaśnie i staje się już tylko nieczułym mechanizmem.
Gwiazdy zamieniają się w zimne monety.
Las wyrasta z zawstydzenia i podejmuje swą cichą wędrówkę.
Czyjeś usta wciąż szepczą modlitwę, ale oczy już zasypiają.
Czyjeś oczy modlą się nieustannie. Bez słów.
Coś ważnego przychodzi, wyszarpuje się nocy, zostaje.
środa, 10 czerwca 2015
Czas przyszły
Żyję w ciemnym pokoju,
nie wychodzę na zewnątrz,
mylnie biorąc, co we mnie
za doliny, rzeki
biegnące, lecz zastygłe
jak na fotografii.
I za wóz ciągnący
wąwozem przed siebie.
I za skrawek lasu,
gdzie rodzi się ciemność.
W jedno połączone:
ubóstwo i pycha.
A kiedy zrozumiem,
nic mi z rozumienia,
że na jednej skaczący
nodze drozd – był dla mnie.
środa, 3 czerwca 2015
Wielki bałagan
Idzie, a wielki spotkawszy
bałagan – cofa się
w stronę niskich kurników, gdzie
morwa, aronia, agrest, czarna
porzeczka w spiżarni godzin.
Lekki w tym swoim
odwrocie jak tancerz,
jak letnie chmury,
niewierzący jeszcze
w to, co zobaczył.
Nie na swoim miejscu
narzędzia, słowa,
kamienne poidła.
Cóż go przeraża?
Rosypisko zdarzeń?
To, czego wcześniej nie było
lub było
tylko w rojeniach
dzikich, niestosownych?
Jakiż ma temu
przykładać kalendarz:
swój czy tutejszy?
Więc to ujrzawszy
nieuporządkowanie
dziwi się, wzdycha,
zaświat błogosławi.
To zadziwienie w górę go unosi,
skąd drogę widzi, cień psa,
ogrodnikówkę.
I w samą porę
zbiec zdołał. Bo oto
przez szczerbę we śnie
deszcz na jawę kapie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)