środa, 25 czerwca 2014

Zawieszenie broni


Wszystko rozgrywało się
jak w solidnej męskiej powieści
o wojnie.

Słońce dokonywało nieśmiałego rozpoznania
i lato pisało
swój ocenzurowany list.

Świat kurczył się
w oczach.
Przy dzikim parku
kruszał mur,
czerwieniący się pod dotykiem spojrzeń.

(Tylko zieleń
była zbyt bujna
jak na nasze potrzeby).

Popatrz, powiedziała
moja mama, kawa
z żołędzi
jest droższa
od brazylijskiej.

To wszystko
przez mundial,
zażartowałem bez sensu i roześmialiśmy się.
I jeszcze bardziej nic w telewizji.

W piwiarniach
męskie przyjaźnie
wychodziły właśnie z fazy grupowej,
a na strychu
Dziennik Łódzki
ze stycznia sześćdziesiątego szóstego
donosił pająkom
o noworocznym zawieszeniu broni
w Wietnamie. (U nas: milicja
będzie działać szybciej
i skuteczniej).

Cały czas myślę
o tej kawie, powiedziała
nagle mama, dużo później,
gdy jej głowę
przechylał ciężar kropel.

Przyszedł wieczór
i wszystkie pory roku
zrównały się ze sobą.

Przyłożyłem ucho do zimnej ziemi.
Jej wnętrze pulsowało mocno
jak wynurzający się z rzeki
stukot pociągu:
zwielokrotniona samotność.






środa, 18 czerwca 2014

Pieśniarka


Wśród czarnych kolców cicho przędą
zielono-żółtą słodycz łupiny
agrestu i to jest lato albo
nieśmiała, pobladła jesień,
i usycha, nie skończywszy wieczornej
rozmowy z niebem, śliwa – drzewo
pieśni, drzewo o głosie chropawym.

Któż więc
śpiewać będzie teraz
ten odwieczny szum, gorączkę?

Więc każdy
z nas w ciebie wrósł, śliwo – pieśniarko
odchodzenia i szarości? I z tobą
niknie? W dolinie
mrok, już mrok. I wiatr
niebaczny.

Wygasa ciepła jasność
zwinięta w słomiane bale –
stopnie na drodze
do nieba
i Dukli.

Lecz pachnie wciąż dym, który
zdobywa wzgórza,
coraz bardziej bezludne wyspy
pamięci.





środa, 11 czerwca 2014

Olbrzymie tarcze obłoków


Olbrzymie tarcze obłoków
osłaniają nasze usta
jak chirurgiczne maski
gigantów. A przecież nasze usta
nigdy nie były wystarczająco gotowe
na narodziny Słowa. Jednak na naszych oczach
rozgrywa się ten biały
żywot: lotny, oderwany od płaskiej
ziemi. Gdy jemy okruchy.

Rozprostowuję swe sześcioletnie palce, by
ze zdziwieniem stwierdzić,
że nie ma między nimi
małego, złotego pieniążka, tego
który dawał ciepło,
choć był jak smutek
pokrzywy, położonej przez
sierp wiatru na poboczu drogi:
pół piekący, pół pożądany.

Furmanki czekają nad rzeką
na załadunek żwiru; konie
przestępują z nogi na nogę,
zgrzyt łopat
podcina pęciny. W wodzie
wiruje czarny chłód, olbrzymie
tarcze obłoków.

Widzę nadal to, co widziałem.
Spóźniony, przesłonięty
obłocznym cieniem.

Starzec z chłopcem
zamieniają ubrania,
żeby nikt ich nie poznał,
gdy będą szli
z rękami w kieszeniach
upału. Olbrzymie tarcze obłoków
przesłaniają ich chudą nagość,
wstydliwą, odległą jak burza,
która zakwasza mleko
w odrapanej puszce,
wystawionej na gościniec,
gdyby komuś chciało się pić.






środa, 4 czerwca 2014

Nie wiem, co mnie czeka


Zapisane zostało:
Nie wiem, co mnie czeka.

I nic więcej, pustka.
Żadnego przypisu.

Być może jest tu rozpacz, tylko rozpacz.
(Kadencja śpiewu umarłych syren).

Lecz ja dostrzegam
rękę ufnie dotykającą
znaku końca, gdy luzuje się
obręcz palców na piórze:

widzę biel miasta
wstającą o świcie,
jej zmaganie z morzem
lub wiatrem, który schodzi
z gór do każdego wnętrza.

Albo to, co nastąpiło,
a było zwyczajne
i miękkie: letni chłód, dotyk skóry;
puder, podglądanie
tancerek, zapach handlu
nad rzeką w roztopionej zimie.

Nie wiem, co później; idę,
ostrożnie wkładam stopy
w ślady stóp tych, którzy
pisali to samo,
na tej samej powierzchni
coraz bardziej podłużnego
niskiego światła.

Idę nie po to, by udawać
smutek albo radość.

Wychodzę,
by przyjmować to, o czym
nie mam pojęcia, a co istnieje
jak księżycowe kratery
i szklane ryby w zimnych, wygwieżdżonych
kredensach, w domach z ciemnej cegły,
z zielonych desek,
ze stwardniałych fal,
w domach, w których już nie mieszkam.