środa, 30 października 2019

Uczeń


Odrabiał lekcje.
I tak się zagłębił
w przepaście kartek, że nie zauważył
przepływu światła
(szło bokiem, na części
tnąc parkan i to, co za nim:
cienistość kasztanów).

Aż promień i jego dotknął.

Wzdrygnął się, ułożył
zeszyt jak dziecko
do snu. Stanął w oknie.

Patrzył, jak chmura niknie w miękkim niebie,
jak z dnia wyzute mrocznieją kominy;
zniekształconymi w szybie poruszył ustami,
wypracowując słowo:
zachwytu? przekleństwa?
Nikt się nie dowie. Nadjechał autobus
i to, co było tylko chwilą, porwał
jak ptak niosący żywy, rozedrgany
pokarm dla piskląt.
I wszystko ucichło.






Z przygód H. F. (XIV. Huckleberry Finn wyrusza na północny zachód)


Suchy trzask opłatków łamanych gdzieś w górze,
o których ostre krawędzie zahaczają pióra
ptaków wędrownych, wzbitych nad mokradłem
jesieni: splotem strug i torfu, ponad światłem
chłoniętym chciwie przez żeńskość rozpadlin.
Stygnie świat; okruchy chmur wędrują ospale,
nie chcąc niczego więcej, bo nie ma nic dalej.
Te lądy odległe jeszcze bardziej obce,
gdzie ptaki, lecąc, swój cel upatrują
i wiązką wiatru przewiązują skrzydła.
Wzdłuż zmarzłych domów czernieją octowce
i cień na ulicy rośnie; w rzeki widłach
żagiel żółci – wspomnienie tamtych rzepakowych
pól: zgęstniała, niema, nieruchoma nafta.
Przepasz się, wyrusz. Są te, których znać nie chcesz, rozmowy.
Okryty pieśnią dnia. Tej ci noc nie skradła.






czwartek, 24 października 2019

Miejsca zdarzeń


Ten, co się zajął naprawą maszyny,
stary był, o rękach pomarszczonych.
Kiedy wyrzucał z wnętrza resztki
słomy, zabarwiał niebo
na złoto i wstrzymywał noc.
Jego pomocnik, blady i wychudły,
młodszy od niego znacznie, stał oparty
o zderzak furgonu,
którym jeździli na miejsca zdarzeń,
i czekał, aż mu stary powie,
by podał to lub tamto, albo:
„Wrosłeś w ziemię?” Nie
odpowiadał, robił, co do niego
należało. Źdźbło niby język
jaszczurki wyskakiwało zza
zębów. Gdy opuszczali
zrolowane rękawy koszul, znaczyło,
że już po robocie, i można
zaczynać na nowo. Warkot
silnika, kurz wirujący
między młodym a starym,
gdy sadowili się na powleczonej
spękaną skórą przedniej kanapie
i jechali dalej na miejsce
zupełnie już innych zdarzeń.







środa, 23 października 2019

Z przygód H. F. (XIII. Zima)


Wystukasz rytm obcasem, dziwiąc się samemu,
że zostawiłeś ślady donikąd – odłogiem
leżący zagon. I nie wiedzieć czemu
uznasz, że to już wszystko, co tu zrobić mogłeś.

Dojrzysz w dole krę, która z odciskami dłoni
topi się w słońcu cieplejszym niż to w twoich stronach.
I patrzeć będziesz dotąd, aż ślad zniknie po niej,
i ta woda – tak słodka – wyda ci się słona.







piątek, 18 października 2019

Z przygód H. F. (XII)


Czego się spodziewałeś, drogi Hucku?
I cóż, że tyle niebezpieczeństw
przetrwałeś. Nazbyt wierząc w swoją wyjątkowość.
Kwiaty wciąż kwitną, wciąż faluje ziemia.
Próżne twe żale. Trwałe są jedynie
obce królestwa. Twoje zawsze było
czymś zbyt ulotnym. Garść tytoniu, tratwa.
Niesiony prądem, omijałeś skały,
stąd twój brak wiary wziął się w skał istnienie.
A one są. Teraz je dostrzegasz?
Spoglądasz na nie z oddali, w gorączce,
z sennych majaków tkając swoje żagle.







Z przygód H. F. (XI)


Zieleń nadbrzeżna, niosąc ukojenie
oku, wciąż śmielej pochłaniała nowe
kolonie: hale fabryczne i ziemie
wyjałowione, spękane – posłowie
dawnych dramatów. Ten ich nie opowie,

kto nie jest choćby tutejszy po części.
I nie zrozumie głębia czystej wody,
że o dno łodzi żwir dna rzeki chrzęści
bez pasażerów wiedzy i bez zgody.
Nowe wyrosły na pustkach ogrody,

których docenić dzikie można piękno,
sunąc wzdłuż brzegu, ale rzeki środkiem,
będąc bezpiecznym. Czy siłą podstępną
jest czas? Doprawdy? Trwanie... Wciąż istotne
giną nam rzeczy w nurcie spraw. Samotnie

niknie dzień, choć dla ludzi tylu wspólny,
że przez chwil kilka ta mnogość złudzenia
może stać się przyczyną. Więc pozwólmy
nieść się tej złudzie! Jednak się nie zmienia
porządek, wspomnij, mimo zaprzeczenia.

Komin fabryki wygasłej, baraki
cegielni giną już z oczu jak starte
z czarnej tablicy nieporadne znaki
uczuć – kadzidło twierdzenia poparte
kredą dowodu... Co dzisiaj są warte?






wtorek, 15 października 2019

Z przygód H. F. (X)


Tak więc jedziemy sobie teraz, drogi
Huckleberry, pekaesem, a połowa naszego
bagażu jest w mojej głowie,
zaś druga połowa w twojej.

Silnik przykrywa czerwona
derma. Tylko go słychać, a przecież
tak chętnie zaglądnęłoby się,
mój Huckleberry, do głębi rzeczy.

Z brązowych kamieni kościół
podparty drzewami sadu
ściska wysmukłość witraży
jak niewidzialnym imadłem.

Tak więc jest całkiem nieźle, Huckleberry,
ta nasza włóczęga, cofanie się
po nitce, z bykiem za rogi
ciągnionym, dostarcza smutku i zabawy.

Kiosk zachęca wybitą
szybą: jest woda kwiatowa, odświeżacz
do ust, Trybuna, i jeszcze
ostatnia paczka papierosów.

Skradziony towar zakopano w piramidzie
żwiru, wiadomo. To coś więcej
niż flakon wody kwiatowej,
Trybuna Ludu i ostatnia paczka fajek.

Albo na rzemieniach, owinięty
w celofan, spuścili w rzekę i teraz
czekają, aż nastąpi
noc ciemniejsza niż zwykle.

Wygarniemy to, Huck, wracając,
okradniemy kradziejów, a potem
biegiem do pekaesu, połowa
jest twoja, Huck, połowa moja.






Z przygód H. F. (IX. Woźnica)


Ściągnął nagle lejce i koń przeorał
kopytami piach, po czym stanął
zdziwiony. A było, zdaje się, rano
i jak to zwykle bywa – wczoraj.

Z wozu worki jutowe spadły
prosto w sypkie podłoże.
Zsiadł i obok nich się ułożył
do snu. Oblizał spieczone wargi.

Koń stał, niecierpliwy. Na wozie
zbierała się rosa, nawilżając drewno.
Przebudził się, rozgarnął piach i ziewnął,
sprawdzając postronek. W tej pozie

zastygł przez chwilę, wpatrzony
w koński zad i kłąb. Parowała
gęstwina zamykająca ciało,
jakby świat przed sobą samym coś zasłonił.

Ciemny deszczu chlupot wisiał
w szarych gałęziach aż sam do cna zszarzał.
A było to, jeśli wierzyć słowom kronikarza,
jak to tylko z rzadka jest – dzisiaj.






Z przygód H. F. (VIII)


W Derry czy Londonderry
wciągasz w płuca gęstwinę
dymu – niezły iperyt,
sposób przetrwania na zimę.

Pled pomaga na słotę,
lecz lepszy jest ponoć znacznie
kot żywy. Z żywym kotem
lepiej się Lepsze zacznie.

Więc w siłę wierz istnienia,
mój drogi Huckleberry,
choćby go nie doceniał
taki czy inny szeryf.

W żegludze ku Lepszemu
na względzie jednak miej
kłód moc. Nie wiedzieć czemu
moc ich w podróży tej.

Przygotuj zatem żagle,
co wzniosą cię nad mgłę,
gdybyś zmuszony nagle
chciał wyrzec swoje Nie.

Horyzont miej na oku,
nawet gdy skręty rzek
przysłonią ci widoki,
chcąc twój spowolnić bieg.

Spojrzenia Lestrygonów
znoś mężnie, dzierżąc ster.
Co trzeba wznowić – ponów,
świadom teorii gier.

Pogodą się nie zrażaj,
w końcu to zwykła rzecz
i człowiekowi wraża,
czy Derry to czy Biecz.

Tweedowy postaw kołnierz,
solidny obuj but.
Tak zrychtowany pojmiesz
łatwiej ten wieczny głód.

Znajdź, co cię ma ocalić,
tłumiąc tym dawny żal.
Od każdej w świecie dali
zawsze jest większa dal.






Z przygód H. F. (VII. W kredzie)


Tam, gdzie nie chce nikt nawet skręcić, by na chwilę
przystanąć za potrzebą. Pytanie, na ile
wciąż istnieje ten pejzaż; może tylko w mojej
jest pamięci – i nigdzie. Dzielenie na dwoje
wyszło dawno z użycia; na własny rachunek
łykam serum widoków. Księżyc niby pumeks
dachy domów szoruje z nocy i skojarzeń,
lecz czy coś tym objawi? Czas, nie on, pokaże.
W każdym razie sam jeden, w czesankowym palcie,
wchodzę między kamieni sterty, przegrany na starcie,
już obcy, a więc nieswój. Przebłysk na lakierze
pozwala ożyć chwili, zanim ją zabierze
ciemność tak wilgotna, że zda się jeziorem,
w które wchodzisz z przymusu i zawsze nie w porę.
Pod obcasem zazgrzyta szkło niegdyś rozbite
wprawnym rzutem o ścianę zadymionym świtem,
kiedy palnik dogasa siny, trzeźwieją demony
i kosmos, trwając wprawdzie, jest jednak skończony.
Dawna rzeźnia, fabryka obuwia z gumy przy wzgórzach,
tuż obok zaś stróżówka pozbawiona stróża,
a więc sensu w istocie istnienia, bez szyb w pustych oknach,
jakby wystrzelony pocisk wreszcie cel napotkał
i zrobił swoje. Smak słony obraca się w wargach:
krew albo posmak przeszłości – pełna pyłu wzgarda.

Płomień zapalniczki wykrawa krąg światła:
na ścianach wciąż trwa uczuć głębia nieodgadła:
zapis kredą pozostał, gdzie tynku nie skuli –
jak na drzwiach domostw spisane imiona trzech króli,
których gwiazda prowadziła aż do Betlejemu.
Gładzę litery światłem, sam – nie wiedzieć czemu –
nagle wzruszony – starzenia niechybna oznaka.
Ten tę kochał (kocha), zaś tamta była (jest) taka i owaka,
tuż obok: Belfast OK wespół z CHWDePem
tworzą wzór tak zgodnego pożycia, że nie da się lepiej.

Przy ścianie trójkątne resztki kafli jak błyski policyjnych latarek,
których światła snop złożony został ciemnym bóstwom na zbrodni ofiarę,
wbijają białe zęby w gęstą ciemności zawieję
i myślę wtedy, że dobrze, że ciemność istnieje,
bowiem bierze na siebie część tego impetu,
odejmując przy tym ciężaru wątłym barkom poetów,
co ponure oblicza obnoszą z prośbą o dyskrecję:
z wieców na salony, z salonów na wiece.

Za ostatnią framugą wśród brzóz i lebiody
których nasiona wiatry północne przywiodły
aż tu, na to miejsce, gdzie miały obumrzeć – spalona
auta karoseria bierze mrok w ramiona,
karmiąc go nicości sadzą ciągle jeszcze rdzawą.
Wzdłuż ściany umywalnie. Od nich zaś na prawo
betonu zwaliska. Szczurów obok nieśpieszny trucht,
po którym, jak po ludziach, ginie wszelki słuch,

Jeśli chciałem dowiedzieć się czegoś, wjeżdżając w ruiny
dawnych miast-lat, to jedynie istnienia przyczyny
odepchnięcia stopami ziemi, gdy skoczek frunąć chce wzwyż,
licząc, że zdąży na następny globu obrót. Czyż
nie gubi nas pycha? Zapewne. Lecz cieszy się wzięciem.
Na opakowaniu ludzkiego żywota winni umieszczać zdjęcie
jak na paczce papierosów. Chłód powiał od rzeki,
niosąc gnilny zapach. Z drugiej strony sztreki
robotnicze niegdyś osiedle obracało się na drugi bok,
jak ktoś, kto chcąc los odmienić, odwraca swój wzrok.

I tyle dostałem. Nic mniej i nic więcej.
Miasto, zbudzony Piłat, w światłach myło ręce.






Z przygód H. F. (VI)


Te szare gołębniki, szopy na brzegu, któreśmy
mijali, opuszczone osiedle,
na niebie zawisłe wagony
karuzeli, bez ruchu. Miasto
goryczników i lebiod. I blok
na uboczu, tuż przy fabrycznym
płocie, jakby dla chorych na
mór, aż strach było
w tym miejscu nabierać w dłonie
wody. Głosy, śmiechy, miłosne
szepty utonęły i teraz
wyłoniły się z zielonego lustra, odmienione,
wielokrotne, napuchłe. Pajęczyny
na drzewach nabierały wiatru
i odwodziły gałęzie
do innych słońc, do innych miast,
do innego tu. Zbliż się,
znajdziesz pod darnią
tajemny strumień,
który wycieka
z tamtego źródła.






środa, 9 października 2019

Z przygód H. F. (V)


Przyjąć postawę właściwą, co oznacza
w praktyce pochylenie czoła.
Patrząc na niego, a ściślej:
wzór czerpiąc,
również taką przyjąłem.
Nie ze względu na opłacalność
tego małego gestu, nie.
Pod butami na gumie
parkiet grał jak
jazzowy band.
Tak staliśmy we dwóch,
czekając, aż ktoś nas ukarze.
Apel trwał i trwał,
a Huck – słyszałem to! – Huck, mój druh,
powtarzał bezwiednie pieśń
o generale Walterze.

Dyrektor szkoły, przyzwoity człek,
choć, jak mówili, komunista,
w przód i do tyłu wciąż się kiwał,
gimnastykując się za trzech,
by kara była niedotkliwa.
W końcu na jakąś musiał przystać.

Uznawszy bezmiar swoich strasznych zbrodni,
w duchu jednak niemal niewinni,
wybiegliśmy później wprost w południe
czerwcowe, łagodne, wyżynne,
w ramiona drogi pylistej.
Huck najbardziej zapamiętał właśnie to,
jak wynika z późniejszych listów.
Dymił fabryczny komin,
starając się trzymać pion,
jakby coś przepowiadał o nim,
lecz sam nie wiedział co.






wtorek, 8 października 2019

Z przygód H. F. (IV)


Ach, Huck! Huck! Spójrz
na taniec obłoków w górze!
Mimo pomyślnych wróżb
nie nam się w nich zanurzyć.

Nie takie nasze statki.
Lecz o co idzie rzecz?
Zawsze byliśmy stratni,
tak myślę, patrząc wstecz.

Czujesz, jak chmury pachną?
O, Huckleberry!
Jakbyś się mocno sztachnął
shagiem po szklance sherry.

Z kosmosu w kosmos! Patrz,
jak przepływają obłoki!
Zbudź no się wreszcie, Huck!
Z chmur zamek wyrósł wysoki!

Wielka jest siła chmur,
ich nieskończonej kołyski.
Piasek zasypał Ur,
książki zalała whisky.

Kolonie były i padły.
Rozwalił się hotel Imperial.
A z obłokami – no, zgadnij –
każdy swą walkę przegrał.

Bo one są. Bo w pędzie
tylko muska je oko.
I nikt ich nie posiędzie.
Wysoka jest Ich Wysokość.

Za wiekiem mijał wiek,
zbrodnie wsiąkały w doły.
Rzeki zmieniały bieg
na błędnym kole.

Dżuma żarła kontynent,
lecz nie sięgnęła obłoków.
Na tyle, Huck, jesteś, na ile
umiesz dotrzymać im kroku.






Z przygód H. F. (III)


Ostatni dzień kąpieli. Srebro
odwrotnych stron liści – niby martwe ryby
płynących. Chłód wbija się pod żebra,
wymuszając zeznania i podpis pod protokołem,
jak tylko to możliwe: nieczytelnym. Zebrać,
co tylko się da do nocy – czyżby
było coś, czego do końca nie pojąłem,
schowany na dnie wiklinowego kosza, sam,
gdzie nieustępliwe cienie
płoną jeszcze jak ogniska wzdłuż wygiętych
rzędów ziemniaków; w popiele ciepłym zagrzebane klenie
i kromka chleba przez cały bochen, kreślony
znakiem krzyża. Jak było na początku,
tak zawsze i ninie
.
Pół na sznurkach, pół na skrzydłach łątki
jesteśmy niesieni, Huckleberry Finnie.




















poniedziałek, 7 października 2019

Z przygód H. F. (II)


Tam, gdzie szalone następują zmiany,
to znaczy: podłoże zaczyna pod stopą
falować i objęci: trzeźwy wraz z pijanym
jednaki nagle odczuwają kłopot,
by się utrzymać w równowadze – dokąd

zwrócić się wówczas? Dym się lekko smuży
ponad lasami, w których pnie znaczone
rudością kit i ptasich piór kurzem
drzew chwalą trwałość od stóp po koronę
(ta zaś obłoków jest widomym tronem).

W głębinach piasku pracują korzenie.
Po liści zeschłych czerwieni przemyka
cień zeszłej zimy lub zmroku widzenie,
co w pordzewiałych usidlone wnykach
głosu użycza brzegówkom. Na przykład

stosowny szansy może nie być więcej:
to czas, kiedy błędnik i żywioł kiełznane
pozwalają usłyszeć jak skrzypi w butelce
rzeki korek łodzi i jak nurty szklane
zamykają nas, małych, zgodnie z jakimś planem

dla ucieszenia albo dla przestrogi
przyszłym żeglarzom, trampom czy łazęgom,
którzy – jak my teraz – poszukując drogi,
znowu wyruszą i znów błądzić będą
z tym samym lękiem i na przekór lękom.

Dłoń niech dotknie kory, kiedy łódź przybije
z zieleni rzeki do zieleni brzegu.
Stopa, co tyle przeszła ziem niczyich,
niechaj rozpozna suchość piasku. Z niego
równo wyczyta bliskość i odległość.






wtorek, 1 października 2019

Z przygód H. F.


Na falach tej rzeki kołyszcie się, kwiaty!
Wiatr skrzypi, spętany linami; przy brzegach
obraca w wirze złości łódką. Cień na dachu wiaty
spróchniały, lecz wciąż niemo jak zegar ostrzega.

Łuszczą się pod ceratą deski stołu jak wtedy – w godzinie,
gdy z pakowego papieru zrobiony namakał
parowiec. Nędzna Missisipi! A jednak trwałaś przy mnie
w swej wersji pomniejszonej stosownie do świata.

Butelki z plastiku kotwica rzucona
w grząski muł nie powstrzyma obłoków zatraty.
Nikną, gdzie ku zgubie swej parł sam błękit. Ponad
falami tej rzeki kołyszcie się, kwiaty!