piątek, 19 kwietnia 2024

Na moście

 
Woda szła ścianą, w którą co rusz pocisk
oderwanego brzegu wbijał się i nikł z pluskiem
pod ruchliwym brzeszczotem piany. W nocy
straszniejszy jeszcze szum, słusznie   

pilnujący swoich mrocznych prawd. Konary
wirowały, oddane nawale. Niekiedy 
z wody wyskakiwała świeża gałąź – tonąc, zanim zarys
utrwalił się w oku. Pychówka, podarta na strzępy,

pozbawiona godności parła przed siebie. Tuż za nią
jałówka bodąca rogami to, co w dole, ciemne, rwące,
śmiercionośne. Bywa, że same cienie ranią
patrzących, otulając jak w szorstką wełnę w grozę.

I ta powtarzana z ust do ust pogłoska,
że tama wysadzona i teraz dopiero
zobaczymy
. Stłumiony ryk, trzymany na powrozkach,
podnosi nogi z zimna, a ono przybiera

formę wilgotnego oddechu – zapowiedzi
czegoś bardziej przez tajemność dążeń 
straszniejszego niż on sam, który prowadzi
bądź co bądź w jakieś jednak namacalne morze. 






 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz