piątek, 24 stycznia 2020

Sprzedawca dywanów


Słyszę, jak mozolnie wspina się na swoje
piętro, otwiera drzwi. Przez chwilę
cisza porasta jego znoszone ubranie, potem ciężkie
buty rzucone na parkiet odłamują
kawałki idealnej bryły. Resztę
wyobrażam sobie: posiłek, migający
kanał z informacjami. W oknie
zakwita delikatna wskazówka pelargonii.
W dole na podwórzu dzieci poganiają jego starcze
lata. Wiek podchodzi do drzwi,
do gardła. Anteny tańczą
na płaskowyżach dachów i on
patrzy, mrużąc oko, jak
podglądacz w szatni baletnic.
Porównuje swoje bicepsy
z tęgimi kłębami chmur. Cóż właściwie
znaczy słowo „niekorzyść”? Wszystko
ułożone, posegregowane. Listy, narządy
wewnętrzne, młode grzechy pożądania.
Znowu głos, szczekanie psa,
szczęk króliczej klatki.
Szuranie nóg, gdy wychodzi. Idzie
przez podwórze, potężny,
jak przystało na sprzedawcę dywanów.
Kolejny raz odmawia drzewom,
chcącym wziąć go na ręce
niczym głos ptaka albo
radość wiosennego zmierzchu.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz