Powietrze od okna
przechyla płomyk lampy,
stąpa coraz śmielej.
Kiedy wypije cały ogień,
samo będzie światłością.
Zmarznięty tramwaj
ogląda z mostu
milczenie łodzi.
Płyną dołem
skrzydła cystern
gruszkowych i srebrnych.
Być może
to jest ten zakątek.
Być może
to miało zostać odnalezione:
powietrze, widok,
płomyk, zamknięte światło.
Przesypuję z dłoni do dłoni
ciemny piasek,
który ogrzewam
moim miękkim, niknącym cieniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz