W prostokącie szklanego wycinka świata zanurza się głowa 
 ze stemplem dłoni; niewiele ponad to się tutaj chce zdarzyć i zdarza. 
 Lecz w dole – już tak. Obcasy stukają o deski mostu miarowo.   
 Pachnie kadzidło i mirra w złocie reflektorów przy odległych garażach. 
 
 Piramida z zepchniętych w zaułek puszek po piwie zatrzymuje na kilka 
 sekund wzrok: oto pomnik, który ludzkość wznosi 
 jednostkowym pragnieniom, zawsze zresztą im więcej niż przychylna.  
 Świat się wprawdzie zapętla, lecz wokół własnej osi.   
  
 Łamie się żółć pływających świateł i w tej samej chwili gęstnieje 
 przestrzeń między alfą a omegą, wiedzy o czym nieskory 
 nie wyniósł z geometrii uczeń, i teraz w ściśnięte istnienie 
 wpatrzony odczuwa lęk i duszność, dwie swego gmachu przypory.    
 
 Tłuką się dusze dzwonów w jednym ciele nocy; wyspę  
 w lewym rogu obrazu opuszcza łódź, którą przechyla śmiech oraz wyznań 
 żar tak wielki, że tli się czarny węgiel wody wokół; wszystko 
 inne natomiast dogasa. Chłód obsadza przystań. 
 
 Nierozważny ruch: herbata spływa ku brzegom stołu. Przedramię 
 ratować chce niesione osady pamięci; fotografia –   
 pełna kancer nadzieja pożółkłych twarzy – wilgnie; kraniec 
 to jedyna rzecz, która bez wątpienia zawsze się przytrafia.      
czwartek, 10 kwietnia 2025
Opowieści zimowe. Trzecia strona notesu
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz