Słońce tu inne; każdą bowiem z bardziej powabnych sylwetek  
 powieloną w szkle wystaw oświetla chętniej, by chwilę 
 później przeskoczyć na smukłe palce, co tę ma zaletę,  
 że nie rani cię w sposób żaden bladych promieni wysiłek. 
 
 Piwo nie smakuje dobrze. Więc kawa. Plus wodnista brandy, 
 w której słońce, tonąc, zostawia resztki słodyczy zaciśnięte na dnie. 
 Biały ścieg łączy niskie fale; nici niewidocznie przędą 
 dłonie kute w kamieniach. I naciąg dnia słabnie. 
 
 Łódź, za słoną opłatą, wiezie cię teraz samym skrajem 
 czerni; szmer motoru rozlany oleistą plamą  
 podchodzi godzina po godzinie pod pałac Rady i nadaje 
 stosowne metrum trwającym w półmroku obradom.  
   
 Możesz, śpiąc, chodzić dalej. Twarz na zimnym murze 
 zostawia kontur, który się zamaże nim go schwycą oczy 
 płynących wysp pełnych błękitnych ogni i ludzi, którzy  
 tańczą, gdy wycisza się księżyc i blask nie skowyczy. 
 
 Nad martwą wodą wiek marynarki fellini poznają po prążkach 
 jak po słojach drzewa kelnerzy wśród cichego skrzypu 
 skórzanych podeszew. Brud nieba mewa z piór wytrząsa 
 i okno zamyka się jak zwykle na granicach bytu. 
 
 
 Wiosna. Epilog, ostatnia strona notesu  
 
 Ekran telefonu ożywa, karmiony cichymi słowami, 
 i drga w nim niebieski świetlik niby hibernowany Endymion 
 prężący dumnie tatuaż – mapę. Podczas gdy ty na pamięć   
 odczytujesz dotykiem litery jej imion. 
piątek, 11 kwietnia 2025
Opowieści zimowe. Czwarta strona notesu
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz