Być może Medowie przejdą, choć mamy nadzieję, 
 że zdziwi ich gniew bogów, zaskoczy w obozie 
 leżących na darni, nagich, że nagle odstąpią 
 i będzie jak wcześniej, gdy świt wstawał cichy, 
 kłosy kładły głowy na podołek mchu, 
 niemowlęta spały, poczynał się upał.  
 Być może, być może… Mimo wszystko trwamy, 
 z twarzą przy dawnych snów rozrosłym drzewie: 
 z niego miecz wystrugany, laska, kij pasterski, 
 jego cień – obrys słowa, wróżba i drogowskaz. 
 Pewne rzeczy się dzieją, bo muszą się zdarzyć.    
 Także z tego powodu pod tym stając drzewem, 
 usta wypełniamy drapiącą korą słów. 
 Efialtes przyjdzie; przymilał się winem, 
 pozorem mądrości, kiedyś. Biały kamień 
 zabudowań Trachis kusił, marsze kolumnady 
 z granatu gór w granat morza i dalej, w czas. Dziś ciągle    
 stawia Efialtes stopy między śpiących  
 i wiemy, że uczyni, co nieodwracalne. 
 Będzie, co być może, lecz mamy nadzieję. 
 To ona, nie wiatr, w dole srebrzy dziki owies. 
czwartek, 17 marca 2022
Być może Medowie (ósmy i ostatni temat z Kawafisa)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz