środa, 7 maja 2014

Materia


Tak długo szukałem słów, by nazwać po swojemu
choćby księżyc: mrok i jasność. Nie znalazłem nawet
sypkiej materii pyłu; bezradny, gdy błyszczą
w gęstwinie drobne ciałka kretów, miękkich,

czarnych gwiazd. Szukałem w sobie nazwy na drżenie
rąk, nóg, jak od zimna, lecz z innej przyczyny.
Nie znalazłem mrozu na matowych szybach;
inna była litera, inna była rzecz.

Szukałem długo nazwania wiosennego kraju,
wchodząc w krzyk przepiórki, szare milczenie sowy;
wąska bramka na pole, pomarszczony ogród:
miałem już słowo w ustach, wyplułem pestkę dyni.

Szukałem najwyższej formy flirtu z ciałami zapachów,
wrastałem w łąki pełne dzikiej mięty i szałwii.
Zagajnik gasł w oczach wśród zielonych płomieni.
A potem nic, nic. Pusty sak. Śliskość

nocy. Szukałem w sobie pieśni o drodze. A przecież
nie znalazłem nawet grząskiej koleiny.
Tu trzeba chodzić, ślepnąc, i zapalać słowa,
inaczej ciemność będzie znaczyć nienazwane.






3 komentarze:

  1. "Choć imię światom nadawałem nieraz,
    ciebie lepiej znając, wciąż nazwać nie mogłem".

    OdpowiedzUsuń
  2. Nazywać, a więc oswajać świat... Niełatwe zadanie. Czy z tym oswajaniem poradzi sobie poezja?

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Im więcej czytam poezji, tym mniej rozumiem z tego co wokół mnie. Możliwe, że to wina mojej duszy, możliwe, że potrzebuję czegoś prostszego, czegoś mniej delikatnego. Moje oswajanie świata od jakiegoś czasu nie idzie mi najlepiej, ale jest we mnie nadzieja. Choć czy słusznie?

    OdpowiedzUsuń