środa, 15 stycznia 2014
Przyjezdny z chmur
Gdy stał bosy wśród tych
kilku marnych jabłoni,
sam okorowany, przeznaczony już
innym porządkom – takim
go zapamiętałem.
Przyjezdny z chmur, tak mówili
o nim. On tylko
otwierał usta.
Szaleniec, pewnie, szaleniec. Wypalone
wokół niego trawy. Sen w grobie,
tak mówili.
Raz tylko, spytany,
gdy rozkładał ręce, kim jest,
powiedział:
jestem wjazdem do Biecza.
Nikt nie wiedział,
co miał na myśli.
Rodzono go i zabijano
w niezliczonych opowieściach; najlepsza
jest o tym,
że był austriackim
arystokratą.
Szczególnie wyraźnie
widzę go, gdy znika
pod szorstką komżą spojrzeń,
słanych przez nas, którzy
wjeżdżaliśmy do tamtego miasta,
nie odnajdując w śnieżnych kamieniach
jego naprężonych jak pieśń ścięgien.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz