środa, 6 listopada 2013
Oszczędność
Tam się zjeżdżało! Na drelichowym
splocie! Albo
worku po nawozach. A narty sobie. Kto by się tym przejmował,
kto by się przejmował czymkolwiek,
mając dwanaście lat. Przez długi czas
mówiłem, że mam dwanaście lat. Zanim je miałem
naprawdę. A potem – że więcej. Lecz czemu to służyło... Pewnie
nieuprawnionym wejściom do kina.
(Czy zresztą wszystko musi czemuś
służyć? To nawyk niewolników). Iskrzą się
na śnieżnym garbie czerwone
rękawice z kciukiem
zwróconym w dół.
Tak właśnie
otwieram drzwi
do środka
góry.
I zwracam się do ciebie, dziecinne krzesło,
dziecinny garbie,
dziecinny tańcu.
Pochylam się, bo być może
niesłyszalny jest mój głos, rozwodniony
przez lata nieurodzaju, albo
przeciwnie: opuchłej sytości. Muszę
nastroić swoje ciało
do szeptu. By do ciebie
mówić.
Oszczędne są moje dłonie
przebiegłego rewidenta, który zająłby się
wszystkim, ale wyznaczono mu mało,
bo na jego miarę. I tak dużo roboty.
Wie, kto sprawiedliwy.
Świt jest zapłatą, każdy lżejszy oddech.
Sprawdzam karty, tak jakbym
lubił grę.
Oszczędzam na rękawiczkach
jak ubogi pianista na wieść
o nadchodzącej zimie stulecia.
Moje stulecie jest oszczędne.
Moja zima ma zaciśnięte wargi.
Oszczędzam na naparstkach.
Oszczędzam na sobie.
Świat przechodzi przeze mnie
jak światło przez sieć niewidomego rybaka.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz