Okna 
 
 Droga jak rzeka zmrożona,  
 gwiazda nad nią zimna wyżynna  
 wyludnione południe prowadzi 
 zasypane studnie pod sadem 
 jakby skradał się nocny kradziej 
 jakby inną niósł w zębach muzykę  
 żeby wody mu nie dać na zmrok 
 by tamtego nie usłyszeć źródła.   
 
 
 I
 
 Jesień przedwczesna i światło się zmienia.  
 Wolno wypala chłód błękit i jasność 
 ściernisk nad rzeką. I czernieje ziemia. 
 A rozum śpi już. A lęk nie chce zasnąć. 
 
 W gęstwę powietrza wniknął niespodziany 
 impuls; schło światło pod zwierzęcia łapą,  
 której istnienia dowodził na zmianę 
 odcisk na błocie i głos poematu.   
 
 
 II 
 
 Deszcz przychodzi i mija.   
 Wiedzą jego krople,   
 że wrócą, powtórzone 
 w innym szklistym ciele.
 Choć nie znają godziny, 
 nie widzą porządku 
 w tym, co będzie dane 
 im i nam – po raz wtóry. 
 A jeśli co należy 
 do nas, to być może    
 umieć kroczyć wśród liści, 
 w trawach stawiać stopy.  
 Dar zbyteczny, bo przecież  
 nie wywiedzie z losu. 
 Nie zgasi deszcz kolejny 
 płomyków zwątpienia. 
 Garnie się ku ciepłu 
 szelest ptasich skrzydeł, 
 okrywając nam ciała, 
 rozwodnione dusze. 
 
 
 III
 
 Na pustym oto szlaku dachowych możności 
 już tylko kocie ślady odbywają spacer 
 i bieli się cień zębów wzdłuż niknących ości, 
 gdy łeb makreli chwali uroki miejsc straceń. 
 Rozwiał się śmiech i deszcze. I nic nie nastaje 
 na ich perlisty dobrobyt. To całe znikanie 
 warte jest bedekera. Noc przechodzi skrajem, 
 i świt ogląda dachy poprzez lewe ramię. 
czwartek, 10 lutego 2022
Z cyklu „Okna”
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz