środa, 10 września 2014
Imiona
Twoje pierwsze, drugie
imię. I trzecie,
od bierzmowania – gdy stałeś
oszołomiony łopotem bieli
i ciemnego, prawie czarnego zamszu, najmniej
chyba z powodu biskupiej powagi
wolno dryfującej
przez fabryczną dzielnicę.
Czwarte, którego używasz
w listach. I piąte, nieczytelne
dla nas, przypadkowych świadków.
A jeszcze
imiona kolorów i krzywd.
Imiona sytości. Głodu. Zawstydzenia.
Jedno wspólne imię
dla chwil stojących
na skraju zachwytu.
Nazwanie turkotu walizki,
biegnącego przy nodze
jak pies.
Jakim imieniem?
Tym, które
zapaliło się i tli?
A gdy zniknie, nie odrodzi się?
To tak jak w podróży:
cienie żurawich kolumn,
a może tylko przebarwienie szyby, drobna
fala na równinie wody, zasłona trzcin.
Chwila. Jedna sylaba.
Więc?
Imię drzewa,
które niesione w dłoniach
ku wodom, potężnieje.
Czekając na narodziny patrona.
Na swoje życie,
choćby w płomieniach, w śmierci.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz