wtorek, 12 sierpnia 2025

Całkiem możliwe


Całkiem możliwe,
że znakomita część
naszych kłopotów
z niedopowiedzeniem świata
poczęta jest z nieumiejętności
modlenia się.

Uznaliśmy swoją potęgę.
Ukryliśmy nędzę.
Jakże teraz pokłonić się?
Jak klęknąć?

Wystarczy,
że oddajemy hołd
połyskliwości pozorów,
mamiącym błyskotkom dni.

I tyle myśli
skaczących po wyspach archipelagu
niby gazela
z piany oceanów.

Nasz język
wyrażać chce to, co przyziemne.
Naszym marzeniem
jest błoga zwierzęca niedoskonałość
głęboka jak sen wzgórza.

Nazbyt dokucza nam
przeszłość i teraźniejszość.

Dłonie
zanurzone w rwącej rzece
nie obejmują niczego.

Całkiem możliwe,
że nie wiemy,
w jaki sposób mówić.

Abba Agaton
mozolnie wznosił dzieło
najtrudniejsze ze wszystkich.

Był to dom z okruchów piasku
rozbijany przez wrogi wiatr.

Powtarza pustynia:
Panie Jezu Chryste, Synu Boga żywego,
zmiłuj się nade mną, grzesznikiem
.

I czasy przeszły,
przyszły, teraźniejszy
milkną zawstydzone.  







piątek, 25 lipca 2025

Wzdłuż granic

 
Na kamieńcu koń pochyla się
i pije. Wyżej, gdzie woda spiętrzona,
ktoś – kobieta? mężczyzna? – wypływa
na środek rzeki, obraca się na plecy,
odchyla głowę. Ważki jak na rysunku dziecka
wolno opadają na kamienie. Nie starczy ich cieni
dla nagłej, porywczej bieli.
Komunikaty przestrzegają przed burzą,
ale niebo nadal jest pogodne. Zrujnowany hotel
czeka zmierzchu, by przyjąć wspomnienia.
Za dnia omija go nawet rzeka. Tylko nocą
oleista czerń gości wśród odrapanych ścian.
Wystarczyło na chwilę przymknąć oczy,
by kąpiąca się postać dotarła do brzegu
i zniknęła. Parskanie konia oddala się
wzdłuż granic nerwowego, letniego snu.
Grzechot kopyt na kamieńcu. Tu i tam,
gdzie woda jest spiętrzona, by można było pływać.






wtorek, 15 lipca 2025

Nie miejcie żalu

 
Nie miejcie żalu, gdy daliście prawo,
śniąc sen o pałce i podkutym bucie.
Skąd teraz tęsknot dawnych żałobne ukłucie?
Nie miejcie żalu, bo daliście prawo.

Niech smutku nie odczuwa ten, który zgodzony.
Pogardą wasze podbite spojrzenia
nie chciały widzieć, jak śmiech w strach się zmienia.
Niech smutku nie odczuwa ten, który zgodzony.

Sam sobie winien, który głowę schylił.
Prawdę nazwawszy przestarzałym mitem,
swój w kłamstwie udział zwaliście zaszczytem.
Sam sobie winien, który głowę schylił.

Na nic dziś tęsknot dawnych żałobne ukłucie.
But już podkuty, pałka w sprawnej dłoni.
Gdy raz upadłeś, już będziesz się kłonił.
Na nic dziś tęsknot dawnych żałobne ukłucie.








poniedziałek, 23 czerwca 2025

Tálanton

 
Otrzymywałem, jak ktoś,
komu darowana jest
druga i kolejna szansa.

Ale nie myślałem o tym,
a przynajmniej nie w taki sposób.

Mijały dni bezmyślne, ciemne.

Te wszystkie nazwy kruszców,
bywało, trudne do spamiętania.
Przymioty najwyższej próby,
cnoty zakrywające moje ubóstwo.

Ukrywane
w lęku przed ich doskonałością.

Czasem ręce, przyznaję,
miałem zdrapane do krwi
od przerzucania
ostrych gruzeł
lub rozbitych cegieł,
byle nie widzieć.

Ale to rzadko.
Częściej było inaczej.

Koparka zagłębiała lemiesz
i zasypywała skarb,
do którego trafić nie sposób,
bo dookolne
stawało się pustynią.

Patrzyłem, ja i wielu, bezradny.
Bo i co miałem zrobić?

Witki, którymi znaczyłem miejsca,
usychały każdego wieczora.

A co zrobić,
gdy przyjdzie
zdać rachunek?

Co powiedzieć? Jak wytłumaczyć?
Jakim usprawiedliwić się krzykiem?
Na jakiej oprzeć się
lasce zawstydzonego milczenia? 







środa, 11 czerwca 2025

Wieczory II

 
Rozmaitość wieczorów; każdy niepodobny
do byłych i tych przyszłych, nowy i osobny

I osobnej wart pieśni, i w innym języku,
który ludzi i duchów uwagę by przykuł

Który wybrzmiałby z mocą i w pełni po latach,
języku bliskim sobie, dalekim od świata

Wieczory rozmaite! Wprzęgnięte w zimowy
bieg sań gdzieś w górze rzeki lub w letnie połowy

z pokładu smolnej tratwy. Wieczory jesienią,
które swą moc straciwszy, niczego nie zmienią

poza liści kolorem, światłem chropowatym
i wyblakłym jak zdjęcie. Wieczory na straty

spisywane zbyt letnim piórem i bez racji,
wieczory z gór schodzące od wschodniej Słowacji

Wieczory, które zbiegły na „módl się i pracuj”,
wieczory przydymione gdzieś w skrzyńskim pałacu

Słońce dłużej i dłużej za biel brzóz się chowa
i z kocich łbów swych wróży chwiejna Kolejowa

I nigdy się te wróżby sprawdzić jej nie miały
wśród wzgórz, gdzie z manlicherów jeszcze słychać strzały

Wolno słońce zachodzi, niegasnąca rana…
Błyska w rzece wieczornej szczupak, pstrąg i brzana

I kominów dalekie kołyszą się światła,
i niknie w nurcie nocy smołowana tratwa 







czwartek, 15 maja 2025

Oracze

 
To, co schowane,
przyszło im odkrywać.

Podnosić tłustą ziemię,
krzesać iskry o wilgotne głazy.

Ale to przypadek,
że orzą ziemię, nie niebo.
Tego samego słońca
szukają bowiem,
zgarbieni.

Wykopane złoto
wcierają w skórę.

Noc ich ku domom prowadzi;
właśnie rodzą się ci,
co patrzą na nich
z nadzieją. 







wtorek, 6 maja 2025

Rozjechali się, rozeszli

 
Rozjechali się, rozeszli:
na Śląsk, do niskich domków
nad jeziorem Michigan.

W kraciastych koszulach,
w niedzielę pod krawatem,
pachnący łąką,
w ubogich sutannach.

Łowią ryby, modlą się nad nimi,
wypuszczają z rąk.

Każdy jest nawiedzony: w słuchawkach
przedwojennych telefonów
słyszą głosy.

Całują się, kaleczą
o szorstkie policzki jak o słowa.
Obrzucają kolorowymi pocztówkami,
by nie było gorzko.

Nic ich nie zatrzyma
na drodze do wieczności.