Nie ja jeden odłożę filiżankę i spakuję wszystkie walizki. 
 Zajmie to trochę czasu, ale wcześniej czy później będzie już po wszystkim. 
 Zepnę paskiem z cordury skórę krokodyla, co żywot dość krótki  
 wiódł w jakimś florydzkim bagnie; nie lubię krokodyli!  
 Spakuję nowoczesnych tomików pęk, z obwolutą, bym autorów nie mylił, 
 bowiem poezja jest źródłem – także pomyłek bogatych w skutki. 
 
 Co zabrać jeszcze spośród olch i ścieżek tnących chropowatość pejzażu…  
 Cokolwiek to będzie – trzeba działać dyskretnie, by nikt nie zauważył. 
 Zresztą – mało oryginalne to wszystko: pomysł, ten cały pakunek, 
 coś jakby „kilka sztuk bielizny, telefon, potrzebny  
 adres”, ot, kompozycja pisana na jedyną strunę, 
 która wydaje dźwięk niezbędny, lecz – z musu – dość zgrzebny. 
 
 Wszystko jedno – autobus do Memphis srebrny czy pociąg podmiejski, 
 konieczność zawsze wygrywa z widmem przypuszczalnej klęski. 
 I tak, kolebiąc się w jakimś środku lokomocji, 
 przybędę Tam lub Gdzie Indziej, na jakiś obcy kontynent. 
 Nie będą warczały bębny, żaden Regiment Szkocki 
 nie stanie na baczność ni bagnet nie zalśni jak ukłucie zimy. 
 
 Po cóż ta podróż? Sakwojaż, zestaw koców w kratę? 
 Na co wysiłek mięśni, gdy lepiej w zgodzie z władzami powiatu  
 klaskać urzędnikom, trzymać kurs na ospałość, zsuwanie powolne 
 w nicość… Patrzeć, jak wymazywane jest to, co tak drogie: 
 dyskobol zastygły, martwy, człowiek w kole i Człowiek 
 na krzyżu, który wskazał, co znaczy prawdziwie być wolnym. 
poniedziałek, 10 marca 2025
W Europie pod wieczór
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz