Najlepiej jechać tam, gdy po sezonie
sennie bieleją między gałęziami
przerwy na przelot ptaka; kiedy chłonie
powietrze pustkę i całymi dniami
usycha deptak łączący nabrzeże
z umownym centrum. Ni żywego ducha,
jeśli nie liczyć zjaw, tych których strzeże
lana dyskretnie w plastiki siwucha.
Więcej nikogo. Nawet światła gasną
wcześniej niż pójdzie spać mieszkańców siedmiu
i mrok przejmuje podwórza na własność,
co jasno mówi, że świat jest w przededniu
któregoś z końców. Na próżno trzeć skronie.
Mgła niby mokra pościel na spinaczach
lgnie do budynków tam, gdzie po sezonie
otwarcie ramion „niestety” oznacza.
piątek, 4 października 2024
Itinerarium
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz