Zegar
drży i waha się, wydrapując minuty, w szybach 
otwartych okien. Ciszy niewidzialna rtęć powoli zastyga   
na wielkim termometrze, którego jedynym celem 
jest, byśmy gorączkowych uczuć nie zaznali wiele. 
Im mniej, facet, wiesz, tym krócej, facet, jesteś 
przesłuchiwany, mówią weterani konspiry. Przestrzeń 
zwija się, gdy zapada szorstki, brudny mrok 
i chmury gubią się w ciemności, myląc krok. 
Siedzę w tym wąskim paśmie złota, które 
żebrzącej ulicy rzuca latarnia. W dawnym stylu 
jest żywić się światłem; ono przechodzi przez skórę 
i musuje
w przełomach żył jak wapno imponderabiliów. 
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz