W ogrodzie 
wezbranym od dojrzałych chmur, 
w zielonej gardzieli 
traw niby w słodkim 
przeręblu przeczutego lata
jedna chwila, gdy to, co w cieniu,  
przechodzi niepostrzeżenie 
w półcień, jeszcze nie światło. 
Ten nieustanny, choć dla oka 
niewidny ruch rzeczy. 
W ogrodzie, pod zapadnią powieki, 
gdy huśtawka przedziera się 
z tamtego cienia w to niebo. 
 
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz