IV 
 
 Tam, gdzie szyba się wtapia w skrzyżowaną ramę, 
 spotykam dwoje oczu. Zagrywka na pamięć. 
 Patrząc z zewnątrz (lub w lustro), dostrzec można znaczeń 
 znacznie więcej i siebie – lecz całkiem inaczej. 
 Stłuczony w nieuwadze o brzeg okna łokieć 
 przypomina o ciała skłonności do skłonów. 
 Naciągnięte na głowę góry niewysokie 
 wieszczą światu kapturem ogień, powódź, pomór. 
 
 W zachodzących za wzgórzem odblaskach wieczoru 
 topi się stal biurowca: gra wzniosłych pozorów 
 osiągnęła w konstrukcji wysokość kredytu  
 przyznanego epoce. Spod farb i politur 
 niskie domy za pawim wciąż piórem tu tęsknią, 
 przystrajając aeternum przykrojoną tęczą, 
 która spaja deszcz z jasną plamą na boisku, 
 gdzie gra toczy się o nic lub (częściej) o wszystko.
 
 
 XI 
 
 zmrożona Droga jak rzeka 
 do chrztu ją trzymałem na rękach 
 
 gwiazda nad nią wyżynna  
 biała gwiazda i zimna 
 
 wyludnione południe 
 ku mnie gwiazdo chodź ku mnie  
 
 w studnie sady wrzucone 
 w groby niewymoszczone 
 
 jakby skradał się złodziej 
 ty go nakarm i odziej  
 
 szczęka w zębach muzyka 
 piekło bramy odmyka  
 
 woda czarna po zmroku 
 mleko wre w piersiach głogu 
 
 zmrożona Droga jak rzeka 
 do chrztu ją trzymałem na rękach 
 
poniedziałek, 19 grudnia 2022
Z cyklu „Okna” (frg. IV i XI)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz