czwartek, 2 czerwca 2022

Petroniusz dyktuje


Żyliśmy tu i ówdzie i tak jak się dało.
Nic w nas nie zasłużyło na miano „doskonałość”.
Tunika była tkana na pokurczy miarę.
Taki los: ni w nagrodę, ani też za karę.

Patrzyliśmy jak burza rozrywa niebiosa,
Bardziej doglądając, aby pieśń miłosna 
Miała wyrazisty rytm i błysk jedwabiu.
I sen ten, trzeba przyznać, nigdy nas nie zawiódł.

Przychodził, kiedy trzeba. Kleił zgasłe oczy.
Księżyc wschodził nowy. Świat bez nas się toczył.
Uważać trzeba było, by nie zgasnąć w sobie,
Kontemplując horyzont odziany w żałobę.

Lecz i na to się rychło znalazło lekarstwo,
Odkładane przez lata wciąż warstwa za warstwą,
Aż powstała skorupa. Popioły wystygłe.
Nie jest chlubą bezczynność, ale też nie wstydem.

Powstawały fortuny, umierały duchy.
Po zjawie nikt nie płacze. To sprawa kostuchy.
Lecz któż o śmierci myśli, ciało mając młode?
Tylko przez to, że żyjesz, czekasz na nagrodę.

Znosiliśmy z godnością rządzących kaprysy,
Bardziej od sztyletów ceniący napisy
Na sypiącym się murze – nawet tu spóźnieni.
Twarz poorzesz bruzdami, ale dat nie zmienisz.

Upadały idee, wyła wojna wilcza
Tuż pod bokiem posągów. Ale marmur milczał.
Donosili posłańcy o kolejnej rzezi.
Zasada wzajemności. Krew w kolorze miedzi.

Tak czy owak, historia dotknęła nas lekko:
Ot, muśnięcie niewarte, by stać się piosenką
Choćby. (Teraz zresztą, trzymając kieliszek,
Wiem: o innej formie nikt tu nie chce słyszeć).

Jednak jestem spokojny. Nie istnieję – niemal –
Zatem nie mnie historia wbije w piersi medal.
Promyk trucizny słońca zabarwionej mleczem 
Przetnie martwą skórę skażoną powietrzem. 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz