Być może słońce 
było tak bardzo 
nasze, że nie oślepiało 
tylko nas, 
idących pod jego 
skraplającą się sekwencją. 
Byliśmy, szliśmy – długo, 
jak najdłużej. 
Widomi. 
Teraz została tylko 
biel poranków 
każdej pory roku. 
Bieg przez śnieżność, 
widzialność, niewidzialność. 
Przez niekończącą się dolinę. 
 
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz