wtorek, 7 października 2025

*** (Zobaczysz mgłę i wodę…)

 
Zobaczysz mgłę i wodę, i niewiele więcej.
Całą resztę wyobraź tu sobie naprędce:
zarys budowli, portyk, kształt czaszki przechodnia,
nawet siebie samego w allenowskich spodniach.

Kiedy już się to stanie, nie pytaj, dlaczego
pozbawiony widoków przegrałeś w przedbiegach:
ta, gdzie twój los spisany, spienionych fal księga
szeleści szaro w dole i stóp twoich sięga.

Neon trwa podwojony; wejście do hotelu
z wnętrzem, co jest odbiciem pustki w twym portfelu:
bez spojrzeń, kufrów, waliz, fedor z szerszym rondem –
tego, co choć niestałe, wciąż zwą stałym lądem.

Myśli słodkie ni słone wody nie wypiorą.
Idziesz więc, kopiąc pustą paczkę po marlboro
wzdłuż kanału. I miły, póki się nie sprzykrzy,
jest fakt ten, że dla kropel jesteś jedną z rykszy.

Cienie drzew tuż przy wodzie kołyszą się sennie;
cień nim zdąży rozkwitnąć, skuli się i zemnie.
Barka płynąca w górę węglem brzeg zakreśli,
tnąc gwasz mgły na granicy czarnych wód i pleśni.

Milczysz po to, by patrzeć. Stawiasz kołnierz płaszcza.
Pamięć dat się wyrzeka, lecz widok zawłaszcza.
Widzisz w dole nurt ciemny: rytm bijący w skronie –
aktor, który swą kwestię wygłasza na stronie.