Zdziczałe w skok przez oleiste błoto 
 psy ruszają na łowy 
 
 wiewiórek i kretów i skowyt 
 chowa się w wykrotów 
 
 linii jak w okopach. 
 Mgła jest częścią wszystkiego, 
 
 co się tu staje; odciśnięta stopa 
 bada wciąż grunt. Po biegu 
 
 spoczywa świat. Na płatkach 
 kwiatów ślad niewidocznych 
 
 rózg. Wśród pokrzyw brzoza jak ramię pompy tłoczy 
 jeszcze w głąb pejzażu niewidzialną krew, do ostatka 
 
 trwając w swym miejscu: stara, przekrzywiona 
 katedra z korą słońca na sczerniałych skroniach.
 
środa, 31 lipca 2024
Krajobraz po pełni
piątek, 19 lipca 2024
Tam, gdzie żyliśmy
 
Tam, gdzie żyliśmy, nie było zbyt wiele 
 miejsca ni czasu na istotne sprawy.  
 
 Ciągle tak samo, przed laty, przed rokiem:  
 wiosna przychodzi w zieleniach nieśmiałych, 
 słońce dogasa w jednym z wielu okien.  
 
 Dziecko na skwerze zdejmuje sandały. 
 Pies śpi u wody, znużony widokiem. 
 I białe w morzu kołyszą się nawy. 
 
 Ni miejsca, ni czasu na sprawy istotne.
 
 Tak, jakby one inaczej istniały. 
 
 Poza naszym porządkiem, poza naszym okiem. 
 
 Prom przybija na przystań. Pędzą chmury lotne 
 i pies się chwiejnie budzi. Krok za krokiem 
 
 w głąb miasta wiedzie ludzi ociemniałych. 
środa, 17 lipca 2024
Na oznaczenie
 
Tyle było mojego: 
 przestrzeń, śródziemnomorze 
 wysokich, niskich tonów termometru. 
 Czasem woda zbyt mętna 
 albo zbyt głęboka. 
 I ten brak odwagi, by postąpić dalej. 
 W kuchni szmer klawiatury 
 jak cichy bieg kropel. 
 W oknach ćma zamieci. Ale tam daleko 
 czysty horyzont, choć nie dla mych oczu. 
 Żadne nam widzenia, 
 żadne dla nas wróżby. 
 Pośpieszny lot ptaka: 
 ciemny i zmęczony 
 na oznaczenie niczego, 
 pustki pod skrzydłami.  
środa, 3 lipca 2024
W wyuczonej pozie
 
Koniec końców 
 gdzieś musi istnieć, być 
 może właśnie tam, gdzie czasem bywałeś 
 razem ze swoją zadumą, 
 młodzieńczym lękiem, że coś 
 stanie się bez ciebie albo 
 drogi rozejdą się, a ty,  
 chcąc iść każdą, będziesz 
 nawracał i zakreślał kręgi 
 na pylistych wydmach, polach 
 nieuprawnych, dzikich. Być może 
 to właśnie twój kolejny powrót – dziś, 
 kiedy niebo jest gładkie i spokojne, 
 ziemia faluje i czeka na ziarno, 
 splecione dłonie czerpią wodę. 
 To już tutaj – zanim twa twarz 
 zniknie w dymie, nie całkiem 
 może, ale na tyle, by nie można 
 cię poznać – strzałki tych, co bawią się 
 w podchody, prowadzą
 swój dziwny dyskurs z pamięcią. I nic. Drętwienie 
 dłoni. Zastyganie 
 w wyuczonej pozie. I nic. Zastyganie. 
 Dziwny dyskurs z pamięcią.