Znajdziesz, natchniony, 
 to, czego szukałeś. 
 
 Wiatr, a pod wiatrem  
 kołyskę jęczmienia. 
 
 Chór myszy, pomruk kocich gromad. 
 
 I ziemię czarną 
 z perłami kamieni. 
 
 Znajdziesz, natchniony, 
 po omacku kształt 
 
 dat zapomnianych, twarzy 
 i melodii. 
 
 Odkopiesz skrzynie 
 schowane w obłokach, 
 gdzie tafty, róże, błyskliwe zapinki. 
 
 Ujrzysz wieczorem  
 jak odbicia w rzece 
 tańczą, mnąc trawy, 
 przyzywając ciebie. 
 
 Co w twym natchnieniu było więc prawdziwsze? 
 
 To, co szukane? 
 Co nieznalezione? 
poniedziałek, 17 czerwca 2024
Znajdziesz, natchniony
poniedziałek, 3 czerwca 2024
Za wzgórze i dalej
 
Na betonowym parkingu, krok od wejścia do jakiejś 
 świątyni nowoczesnej wiary, gdzie wyznawców tłumy 
 pchają olbrzymie kosze, by nie obejść się smakiem 
 obiecanej w ulotce łaski – tam staliśmy, na bakier 
 zresztą z gustem większości, w niezgodzie z rozumem, 
 
 co podpowiadał: idź z nimi. Ale lepiej, paląc, 
 rozmyślać o niczym niż w nicość gnać w szeregu   
 i w klimatyzowaną zonę wchodzić przez druty upału,   
 by przy dźwiękach łagodnych strażniczych chorałów 
 ćwiczyć skoczne wariacje (opus pierwsze „Uległość”). 
 
 Lepsze pobliskie wzgórze, lepsze za wzgórze spojrzenie –  
 wędrówka, która przydaje oczom zieleni. Ta plama 
 dawała życie okolicy, tak niezmiennie 
 żyznej, trwałej. Geolog w głąb ziemi wdarłby się uczenie, 
 lecz było w tym coś z wieczności po prostu. W swych planach  
 
 mieliśmy kilka jeszcze godzin jazdy. Kierownica 
 paliła czarnym gumowym ogniem dłonie, na skórze 
 zostawiając ciemniejące lepkie smugi. Ulica 
 nikła w mrocznym podołku wiaduktu dla zabicia 
 czasu bardziej niż z potrzeby. Przy wtórze 
 
 śpiewu ostatniego z ptaków (tu w roli żandarma 
 popołudni) unosił nas nasz korab w przyjemną  
 zieloność wzgórza i dalej: za motel, sklep, choć na darmo 
 pewnie była ta ucieczka, gdy będąc jednak pokonaną armią, 
za zwycięstwo braliśmy każdą możliwość rozejmu.