Maszyna do szycia 
 przemawiała w samotnym szarym pokoju 
 po niemiecku, bo wojna
 skończyła się przecież 
 dzisiaj o świcie. Prasowalnica
 wygładzała spodnie (nikt nie ma
 takich płaskich nóg). Dusza
 uleciała z żelazka, stało
 porzucone w komorze
 za podwójną kratą, jak złoczyńca, któremu 
 odmówiono spowiednika. Drżały
 wota słoików, dym
 z ukradkowych papierosów miał zapach
 kadzidła i zawsze
 szedł nie tam, gdzie trzeba. Na strychu
 zmarli zostawili ubrania, szuranie
 pantofli, szczęk klamry skórzanego paska. 
 Belki przesiąknięte sierpniem
 tłumaczyły policzkom, że życie
 jest szorstkie. Nikt im nie wierzył, 
 przecież serce biło tak mocno, 
 tak mocno! Dawne 
 koryto rzeki usychało ze starości, 
 a wyspa powoli łączyła się z lądem, 
 aż w końcu 
 przestano mówić,
 że kiedykolwiek istniała. 
poniedziałek, 27 maja 2024
*** (Maszyna do szycia…)
czwartek, 9 maja 2024
Tam pędzą te upiory
 
Tam pędzą te upiory i myśl w ogniu staje, 
 gdzie jeźdźce na popasie piją metal zimny, 
 
 jest zaś wśród nich ten jeden, ten od wszystkich inny. 
 Ten, który wiedzie z sobą w odleglejsze kraje. 
 
 Tam pędzą więc upiory, w mrok, gdzie romantyzmy, 
 gdzie za chwilę bruk wydrze wiatr i złoży w pryzmy, 
 
 gdzie krzyk nabrzmi i z ciała w ciała zimne wniknie, 
 czekając, drzwi macając, do cna się wykrzyknie. 
 
 Tam upiory przystaną, gdzie modrzewi korab 
 szarpie się na kotwicy ziemi, wichru linie, 
 
 czekając, czy minione jeszcze raz przeminie, 
 nie wiedząc, czy nastała odpowiednia pora. 
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)