Pejzaż znad okularów wygląda inaczej;  
 jedną z możliwych przyczyn jest nadmiar pasteli, 
 co już dawno trafiłoby na listę sztrafów i wykroczeń, 
 gdyby nie krótkowzroczność jakichś oficjeli. 
 
 Mimo to spoglądamy w tę mniej konkretną stronę 
 świata z ciekawością, gdy tymczasem wsparte   
 wiatrem nuty cavatiny stają w chybotliwym pionie 
 niczym dym przy butelce trzymający wartę. 
 
 Nie w pochwałach się miasto rozpływa więc, ale 
 na skutek opisanej przez lekarzy wady 
 i topnieje w ceglanym niebie jak morale 
 ubłoconych żołnierzy w okopach, gdy zdrady 
 
 dopuszcza się właśnie własny sztab. Patrz, jastrząb  
 kołuje nad płaszczyzną łąki za osiedlem,  
 geometrii wyostrzając formy, nim zagasną  
 w zgliszczach mroku na zawsze. Popielica biegnie 
 
 wskroś zieleni ku wilgoci liści – namiastce schronienia  
 i dzień przesiąka przez sito gałęzi: rozwodniony, miękki, 
 zostawiając nas bezradnymi wobec tego, co na przemian 
 karmi szczęściem i smutkiem – przeważnie z drugiej ręki. 
 
wtorek, 20 września 2022
W oknie
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)