Basi Marek 
 
Na jasne patrzę ściany bliskich domów, 
 na kurz uliczek, którymi tylekroć 
 chodziłem – sam, z przyjaciółmi, na powrót   
 sam. Echo głosów – co na zawołanie 
 otwiera okna jak karty w albumie –  
 pełne pejzaży odeszłych i ludzi, 
 spraw zarzuconych, umarłych, wzgardzonych.  
 Garnitur z kortu, laseczka, kapelusz 
 na drzwiach otwartych zawieszony czeka;  
 wszystko gotowe. I bilet Kompanii 
 Morskiej z żaglowcem zbladłym, także książka 
 płóciennym grzbietem oparta o ścianę. 
 Tak, jestem gotów. Czemu więc nie ruszam, 
 patrząc bez uczuć na miejsca, co miały 
 tyle mnie w sobie, ile ja z nich niosłem 
 poprzez widmowe podwórza i schody. 
 Daleko dzisiaj do miejsc dla mnie bliskich. 
 Tylem przetracił czasu i tkliwości  
 dla nich, że żywot skarmiłbym niejeden. 
 Czas mi wyruszyć, inne znaleźć piękno,  
 miasto jaśniejsze, żyźniejszą dolinę!  
 I wtedy stukot pociągu odległy 
 to mówi, czegom nie śmiał wypowiedzieć: 
 że taka sama jest rzeka utraty, 
 ten sam trwonienia deszcz rozsiewa krople 
 w glinę czerwoną, piach od słońca suchy, 
 w tym albo w tamtym, innym jeszcze miejscu. 
 Płomyk nasączył życiem raz ostatni 
 blady żaglowiec na morskim bilecie, 
 pchając go lekko w falujący popiół; 
 wdziałem kapelusz, po skrzypiących schodach 
 wyszedłem w ranek; przekwitły magnolie, 
 powietrze drżało, ruszane skrzydłami 
 drozdów. Samotnie szedłem białym miastem: 
 moim, straconym, zyskanym na zawsze. 
 
poniedziałek, 31 maja 2021
Czwarty temat z Kawafisa
środa, 12 maja 2021
Melodia języka
 
Zafascynowany wyborem i rytmem,
bez lęku wszedłem w labirynt o miękkich
ścianach obitych suknem, jaśminowy,    
wśród mleczy; w spis dni nieczytelnych  
i pragnień. Których doświadczamy
nadal? Tak jest. Wstaje słońce
i wiem, że muszę mówić.
Szeptać modlitwę u zbiegu  
dróg. Ten nakaz słoneczny
jest to melodia mojego języka.
W szerokości światła.
W cienkiej rozpadlinie deszczu.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)