wtorek, 12 listopada 2019

Z przygód H. F. (XVII. Liście na blasze)


Ach, tak – to było właśnie wtedy,
gdyśmy się wtranżalali w biedy
(z niezłym ładunkiem entuzjazmu
przy kiepskim dyszlu się zaprzęgli).
Ty – zachwycony czymś w rodzaju,
mój Boże – mylę się? – OMD? –
prażyłeś zeschły liść na blasze:
dym z rdzy, z akacji, cóż, jeszcze nie
tytoń. Z gór niosło zimnem; za nic
miałeś, czy lepiej rzec: mieliśmy
całą pokrętność i wieszczenie.
Ciekawe, owszem, że mielizny
miały wśród nas aż takie wzięcie.

Dziś ostał się charakter pisma,
styl półidioty. Po korekcie
celu już można się przekimać
w ruchomej budce na nizinach
przy sztrece w stanie wskazującym
lub nawet nie. Istny kryminał!
Pisanie zbrodnią jest w afekcie,
być może. W TV Bratysława
gorzej niż u nas, pranie pustki,
która, jakbyś jej nie przekrawał,
zawsze powraca do jedności.
Błogosławieni byli głośni,
cisi, jak zwykle, brali rózgi.

Do dzisiaj ściga cię po świecie
(snadź po dziś dzień go to uwiera)
druh nasz po mieczu i retortach,
któremuś radził w bibliotece
pożyczyć książkę o „Cierpieniach
młodego imć Wernera Holta”.
Nabrało ciała chude słowo,
trzęsąc się w żebrach. I inaczej
przegryza się wieczorny skowyt
przez ciężką jutę przeinaczeń.
Liście wdmuchuje wiatr do kątów.
A my? Już nic nie wiemy o tym.

Góry maleją pod dotykiem.
Większość grajcarów policzona,
te na stojąco, te w ukłonach.
Stawiając często cię za przykład
skrupulatności, myślę o tym,
jakby to lepiej móc odczytać.
Światowość bije nas po kościach
z każdej wystawy. Będąc prostszą
konstrukcją, wzruszam się zbyt łatwo.
Rzecz gustu. Trudno. Gdy zawładną
nami wspomnienia, głupiejemy.
Akacja wspina się z mozołem
po stopniach lata – koń w uprzęży
albo trolejbus nie jest lepszy.
Zbyt wiele z tego z sobą wziąłem,
bym mógł to kiedyś jeszcze przeżyć.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz