Jeszcze tam wybrzmiewa jasność cegieł pod fałdami granatu
i ostatnie ze słońc przewierca bose stopy w rzemieniach
sandałów,
gdy nieśmiały i ślepy kwitnie właśnie akordburzy i suchy płomień wędruje jak świetlisty pielgrzym pomału.
Burza podnosi ziemię i zostawia białą, by po chwili
zaczernić tło. A ono wchodzi w ołów wody. Ciężkie
są oddechy obłoków zwieszonych na nabrzmiałej szyi
konia jak kamienne wytarte uprzęże.
W studniach przegląda się spłoszony ryk. Skrzydeł trzepot
naprężony łańcuch podnosi, brzęcząc w wiadrze półpełnym.
I dojrzewa piorun w szarym koszu jabłoni nad rzeką,
i co niespełnione może już się spełnić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz