piątek, 8 listopada 2019

Z przygód H. F. (XVI. Modlitwa Hucka)


Widzisz, a przecież
widzisz wszystko, nieczęsto zdarzało mi się
zapalać tę świecę. Dopiero teraz,
gdy doszedłem do tego
miejsca, zaczynam pisać płomieniem
w pustce. Owszem, przystawałem
pod krzyżami z poczerniałego drewna,
tak, wspierałem się o białe bloki kapliczek
wśród uniesionych w wiecznym
zadziwieniu brwi wzgórz.
Całkowicie wolny, z własnej więc
woli zachodziłem do pachnących bujnością
majowych kościołów. Ceniłem też wszystkie
rzeczy czynione na Twoją chwałę, lecz nazbyt
pochłaniało mnie to, co bliskie ziemi, gęste i żyzne.
Tak, byłem zachłanny, marzyłem bowiem o pełni.
Lecz, przyznaję, nigdy nie wyzbyłem się pragnienia,
by klęknąć, zbliżyć
policzek do ziemi,
odnaleźć przebudzenie
wśród otwartych oczu,
wśród tylu bezsennych godzin.
Widzisz, a przecież widzisz wszystko,
wzrastałem w miasteczku Paradoks.
Czy to mnie tłumaczy?
Nie będę mówił o swojej młodości,
znasz ją wszak z pewnością lepiej ode mnie.
Przyszłość – dla mnie niepewna – nudzi pewnie Ciebie.
Teraz wpatruję się w chwiejne ostrze świecy,
które nacina ciemną płachtę
i złote zboża pobłyskują
w szczelinie. A więc
spichrze nadal są pełne.
Kiedy niosła mnie szczęśliwa rzeka,
leżałem, oczy zwróciwszy
na niebo. Podczas burzy
zaczynałem złorzeczyć. Widzisz,
a przecież widzisz wszystko,
nie byłem ani mądry,
ani posłuszny. Zamieszkiwałem
przestrzenie płaskie, bezludne.
Czasem zanurzałem się w rzece,
by rozpaczliwie
płynąć ku jej źródłom.
Nie przesuwałem się nawet o milimetr.
Rozpalałem ogniska
i patrzyłem jak gasną,
pozostawiając popiół.
Obracałem w ustach zimne kamienie,
wyjmowałem rozżarzone słowa.
Wołano na mnie dawniej
Huckleberry Finn.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz