czwartek, 5 grudnia 2019

Pieśń myśliwych płaczących nad otchłanią


Ach, tropić dzisiaj będziemy najdziksze ze zwierząt,
tak, najdzikszym zwierzętom nie damy wytchnienia,
ich cień na wodzie powiedzie nas w głąb
tamtej otchłani, która już połknęła
tak wiele tropów, istnień już tak wiele:
herosów, legend, nieodnalezionych
(dlatego właśnie!) apokryfów. Zatem,
ruszajmy, żeby dnia nie tracić. Wzgórza
nad miastem naszym zwijmy Erymantos.
W sandałach, których podeszwy są ciche
jakby uszyte z milczenia: niepokój
tych wzbiera, co nic nie słysząc, wiedzą,
że nadchodzimy. W przepaskach źle blizny
skrywających i płciowość. Wśród swojej dzikości.
W swoim uniesieniu. W obłoku zbrudzonym
naszej i nie naszej krwi. Pod zimną chmurą
obcej woni. Pozwólcie,
pozwólcie, najdziksze ze stworzeń,
że gdy staniemy z wami oko w oko
tuż przy czeluści, która się otworzy,
zadrżymy wówczas i żal nam się zrobi –
nie was, nie nas samych, nawet i nie końca
dzikich podchodów i krwawego potu
czy tych, co więcej nie wrócą się, tropów
i że nie będzie nam dana raz wtóry
głębia, co karmi, zasysa i gubi,
i wzrok przywraca oczom niewidomym.
Ta pieśń jest płaczem nad otchłanią, której
w końcu nie będzie jeszcze bardziej niż nas.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz