Prom czy łódź motorowa,
pychówka czy kanoe…
Nieważne, czym płyną słowa
ze snu do snu.
Nawet niech będzie tratwa.
Czort tam. W czym tkwi różnica?
Podróż wszelako potrwa,
więc przyda się śliwowica.
I szklanki. Albo nie.
Do ust przyłożysz gwint.
Ciemne francuskie tytonie,
księżyc we mgle i absynt.
Trunek pachnie metalem,
jakby w nim płukać pocisk.
Od wojny coraz dalej,
lecz coraz bliżej nocy.
I nie uciekniesz od niej,
chociaż wiosłujesz co sił.
W tych następstw monotonii
smutek się skrył.
Odpalaj silnik, Huck!
Zakołysało mocno…
Ruszymy znowu wspak
na przekór nocom.
Lecz kogo za patrona
wybrać chciałbyś w tym dziele?
Tasuj w talii imiona.
Przymruż oko i strzelaj.
Tyle kart do wyboru.
Wszyscy pomarli.
Od gazu, kuli, moru.
Zanuć pieśń skargi.
Być może ta prawdziwie
jest pieśń człowiecza.
Słowo nie odpoczywa,
drążąc stulecia.
Ten, tamta. Razem
w kole historii.
Na brzegach nocne straże
niosą pochodnie.
Ogień skacze po półkach,
dym wchodzi w krew.
W opuszczonych zaułkach
słychać twój śpiew.
Zburzonej Bastylii rośnie
złowrogi kieł.
I patrzą nań miłośnie
trupy z wnutriennych dieł.
I patrzy nań zazdrośnie
ten typ wbity we frak.
Bramy otwiera na oścież
funt, dolar, euro, frank.
Spogląda spod kaszkietu
ponury szkieł
z uniwersytetu:
égalité!
Kastetem jest gotowy
z tytułem cham
na odlew bić przez głowę:
Écrasez l'infâme!
W klasztorze bal i kawa,
w kościele meblowy sklep.
Wprost z wnętrz strzelistych zabawa
dudni przez step.
Katedrę trawi ogień
wśród wrzawy braw.
Pchają fanty za rogiem
doktorzy praw.
Dziób wody toń haracze,
krew jest zielona.
Daj spokój, Huck. Ty płaczesz?
Tak jest w tych stronach.
Tu każdy chodzi w bliznach
albo z bandażem.
Wódka się już przegryzła
przez świat do marzeń.
Płyńmy jak z Herodotem,
wziętym na szpicę…
Mruczy silnik toyoty
w zgiełku przywidzeń.
Płyniemy rzeką wielką,
mój cicerone.
Historia jest hochsztaplerką
w złotej koronie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz