Szara zieleń tłumi westchnienie i nic się nie dzieje
właściwie
takiego, co mogłoby być powodem uniesień czy zdziwień,
z gatunku każących ściągać brwi i udawać zaległą
niewinność. Z uporem deszcz pada, może w zastępstwie
śniegu,
i ktoś przy bramie śledzi jego bieg i rychłe niknięcie w
kałuży,
kryjąc głębokie wejrzenie w cembrowinie połysków. Naturze
ludzkiej właściwy jest trud, by z wiotkiej, nieświadomej
materii
wywodzić drzewo wiadomości. Kolejny chesterfield
wypalony w połowie; coś jak rzut monetą:
zawsze będziesz stratny o orła lub reszkę. Dostrzegą,
że światło płonęło, osłaniane dłońmi?
To, co można, pamiętaj. Co się da – zapomnij.
Dom skrzypi, śpiąc, albowiem przytłacza go ciężar
tych niespodzianych wizyt; jego cień napręża
zależność między nami a kroniką w pyle:
czarno-białym zapisem tylu barwnych pomyłek,
na które bywaliśmy dość beztrosko ślepi.
Ziemię wiatr wstrzymuje w ciemnym szkle zakrzepły.
W otwartych drzwiach staję i sam nie wiem teraz,
co – dom oto czy przestwór – we mnie się otwiera.
Zieleń tłumi westchnienie i chyba nic więcej
się nie dzieje. Deszcz pada, zapewne w zastępstwie
śniegu lub cesarstwa: ślad znika co prędzej
po upadku. I koniec z początkiem się zwiera.
poniedziałek, 22 maja 2023
Kronika
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz