sobota, 1 sierpnia 2020
Dwadzieścia i dwa
To jedno z najpiękniejszych i najbardziej tragicznych polskich pokoleń…
Dwadzieścia i dwa
I
Świat jest zamknięty w kropli potu;
czyni swój obrót, płonie, gaśnie
i wznoszą się strażnicze wieże
nad rzeki nurtem niby mosty
w zwierciadło wbite twardym okiem,
i noc zastyga nad polami,
mchu chroniąc ciepłą, miękką nagość,
a rysy drzewa gubi w sobie
mrok tkany z krzyku wronich skrzydeł.
Ty jesteś nocą. W drobnych dłoniach
światło ogrzewasz; przed wichurą
osłaniasz płomyk księżycowy
i ziemię spinasz z nieba czernią.
Gdy się przetacza ziemska kula
przez biały kosmos, gwiezdną zimę,
twój szept jej zmienia trajektorię,
twój szept i oddech, i pragnienie.
II
Gdy czerń tężeje obca, mroźna,
dłoń twa przecina mrok na części.
Zapalasz lampkę niby płomyk
w winnicy pośród liści ciemnych,
granatu niebios i owoców.
Odbierasz szmerom ich niepokój,
tłumaczysz mowę szaf i zasłon.
I wzywasz sen skinieniem jednym.
To wszystko dzieje się tuż obok:
wszystko to widzę i pamiętam.
Lecz by to wiarą swoją objąć,
noc całą piszę twoje imię.
III
A potem cisza jak popiołem
zabarwia mocny sen zwierzętom
u wodopoju grząskich blasków;
i my podobnie: pozbawieni
ociężałości ciał i myśli
chłoniemy tylko swoją zdobycz,
gryząc powietrza mleczne piersi.
Błogosławimy, co nam dane.
Dotknięcie ręki, której nie ma,
nieistniejący szmer oddechu,
sprawy bez czasu, czas bez świata.
Wsiąka atrament w dźwięk mięsisty
rogów i fletni, i ostrzałek
przez rdzę dotkniętych i mijanie.
Skorupy wszystkie wiatr zamiesił
w chlebowym cieście. Świt nastaje
nad gęstą siecią pełną zimna
białych żarówek. Wąskie domy
znów wypływają na powierzchnię.
Usta przy szybie szepczą słowa
zbyt ciepłe na tę porę roku.
Jeśli więc jesteś – wstrząśnij światem
lub ziemię moją w śnie ukołysz.
IV
Wiersz się odkłada w słojach ciała;
widzę twarz twoją, jego kontur.
Patrzy przez palce; i wystyga
grafitu strumień. Oni także
żyli jak ślepcy. Jak inaczej?
Pod gruzem stycznia od miesięcy
schowany ból i płacz wysychał
na białe wióry. I miłośnie
wchłaniało światło blask ofiary.
Dziś wsparte sobą śpią jabłonie,
sen dobry jest ich i spokojny,
pnie spęcznia gorzki sok ich wierszy.
V
Świat niknie w ostrym białym smutku.
Przychodzą duchy znad mokradeł
i piją wodę niczym wódkę,
co gaśnie w ustach przeźroczystych.
Grzeją się chwilę i odchodzą.
Noc ślizga się na tłustym bruku.
Noc, co używa ramion twoich,
by spoić pieśni lotny okruch.
VI
Teraz już tylko pola puste.
I dni oddechy jak świtanie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz