środa, 5 lutego 2025

Wycieczka do muzeum

 
Wyruszyliśmy spod szkoły chyba nawet przed czasem
do muzeum w sąsiednim mieście: niedużym przedmiocie
czułych westchnień wojewodów od siedemdziesiątego
piątego. Nasz bus, istny przegląd promocji na szrocie,
toczył się z wdziękiem typa z przedmieść czy coś koło tego.
W każdym razie dało się zauważyć tę szemraną klasę.

Ktoś wyciągnął jajka w skorupkach, ktoś inny domowy
napój w butelce po „Bałtyku” – spowita w „Trybunę”
szyjka wyzierała z torby, podzielając ciekawość
właściciela, wpatrzonego w wiązkę gór, rzekę, łunę
nad fabryką w zostawianej już dali i na prawo
porzuconą tam rdzewiejącą cysternę – innymi słowy

klasyczny pejzaż, ów nieodłączny towarzysz naszych
tamtych dni; a zatem nie tyle same te widoki
przyciągały, ale ich stała, nieznana nam zmienność,
niepokojący ruch, dzianie się – to mogło być szokiem
dla oczu nawykłych do statyki pionu, za jedno
mających wzniosłą pieśń, erekcję i metalowe pnie maszyn.

„To grot znaleziony w łożysku rzeki, kiedy pękał
lód. Oścień wyrzuciła powódź; spójrzcie bliżej: oto
kości bydlęcia padłego pod pożółkłym kłem wilczym,
odcisk łap w czarnej bryle… Ich drugie życie; istotą
pierwszego było dziś i tu, aż nadeszło jutro, w czym
utwierdza nas ekspozycja. Czy są pytania?” W górze ręka

tego od jajek. Zwilżył wargi. „Czy nas także będą
oglądać kiedyś tutaj tacy jak my, lecz późniejsi,
oprowadzani przez panią?”. Śmialiśmy się przez całą
powrotną drogę do domu aż do łez. Teraźniejszy
czas bywa okrutny, stąd pewnie ta bezmyślna śmiałość,
która właściwa jest na wpół uschłym oraz najmłodszym pędom. 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz